Herb Stowarzyszenia Wychowanków Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Asnyka w Kaliszu.

Edmund Szlachta
(1922-1991)

Profesor

            „Urodziłem się 23 lutego 1922 r. w Tczewie jako syn urzędnika pocztowego Czesława i Józefy z Krzyżanowskich  (córka chłopa małorolnego)”.

(fragment z własnoręcznie napisanego życiorysu opatrzonego datą 28.06.1977)

Profesor Edmund Szlachta z uczniami, studniówka w "Asnyku", lata sześćdziesiąte.

Profesor Edmund Szlachta z uczniami, studniówka w "Asnyku", lata sześćdziesiąte.

            Rozpoczynając opowieść o profesorze Edmundzie Szlachcie proszę koleżanki i kolegów z pokoleń  Asnykowców, którzy mieli szczęście i zaszczyt być uczniami tego niezwykłego człowieka o wybaczenie, jeśli pominąłem sprawy bliskie i drogie ich pamięci. Odwołuję się przede wszystkim do dokumentów gromadzonych przez lata przez Profesora i pieczołowicie przechowywanych przez córkę Małgorzatę oraz do Jej wspomnień o ojcu. Pomijam treści głęboko osobiste, które zgodnie z moim przekonaniem nie powinny być upublicznione, ponieważ dotyczą  intymnych przeżyć i myśli człowieka obdarzonego wielką wrażliwością i siłą odczuwania.

            25 lutego 1922 r. Urząd Stanu Cywilnego w Tczewie wydał poświadczenie o rejestracji urodzin. Chrzciny według obrządku rzymsko - katolickiego odbyły się w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Mikołaja w Kaliszu 5 kwietnia 1925 r. Od roku 1928 Profesor uczęszczał do Siedmioletniej Publicznej Szkoły Powszechnej im. Jana Kasprowicza w Pleszewie, w której ukończył pierwsze półrocze klasy szóstej, a w drugim półroczu uczył się w Siedmioletniej Publicznej Szkole Powszechnej im. św. Jana w Gnieźnie. Klasę siódmą ukończył w Siedmioletniej Publicznej Szkole Powszechnej im. Konstytucji 3-go Maja w Kaliszu w roku 1935.

            Rodzina Szlachtów, prawdopodobnie od kilku pokoleń, zakorzeniona była w Pleszewie. Różne jej odgałęzienia rozpierzchły się po przedwojennej Polsce z przyczyn, których dzisiaj, z braku odpowiednich dokumentów, nie sposób jednoznacznie ustalić. Na podstawie dziejów rodziców Profesora można jedynie domniemywać, że istotnym powodem mogła być wędrówka za pracą. Tak właśnie można wytłumaczyć okoliczności kolejnych przenosin ucznia szkoły powszechnej. W tym okresie Profesor był ministrantem, co jak sądzę w świetle późniejszych listów od rodziców, było bezpośrednim następstwem wychowania w duchu głębokiej religijności. Jako uczeń szkoły powszechnej uzyskiwał raczej dobre wyniki w nauce, chociaż raz był promowany warunkowo z oceną niedostateczną z matematyki. Przytaczam ten fakt dlatego, że po latach Profesor nie tylko żywo interesował się matematyką i posiadł umiejętności pozwalające mu na udzielanie korepetycji z tego przedmiotu, ale na dodatek jako korepetytor poznał swoją przyszłą żonę.

            Drobny urzędnik pocztowy nie zarabiał wiele, więc w domu „się nie przelewało”. Nie dało się ustalić, czy matka pracowała, ale jeśli nawet, to raczej okresowo, bo córka Profesora nie przypomina sobie, aby babcia otrzymywała w podeszłych latach emeryturę. Rodzice jedynaka chcieli, aby zdobył zawód pozwalający mu na osiągnięcie w przyszłości chociaż skromnego statusu społecznego. On sam bardzo chciał się uczyć i przede wszystkim usilne w tym względzie zabiegi matki sprawiły, że Profesor we wrześniu 1938 r. podjął naukę w Publicznej Szkole Dokształcająco-Zawodowej w Kaliszu, jednocześnie pracując i w tym samym roku, jak wskazują na to zachowane dokumenty, był uczniem Gimnazjum Kupieckiego Zrzeszenia Kupców Chrześcijan w Ostrowie Wielkopolskim. 21 czerwca 1939 r. otrzymał promocję do klasy drugiej. Dwa miesiące później wybuchła wojna.

            „Któregoś wrześniowego słonecznego dnia - już pod okupacją hitlerowską - przeprowadzono w Kaliszu łapankę uliczną. To była niedziela. Pewną znaczną grupę ludzi zaprowadzono do fabryki, która mieści się dziś przy ul. Pułaskiego. Kazano trzymać w górze ręce, poszturchiwano, ubliżano, zdzierano tarcze z mundurków - deptano je na ziemi. A potem trzeba było biegać, kazano biegnąć młodszym i starszym, starym - wszystkim. Przy wejściu była na ziemi belka - w dwa długie rzędy stali hitlerowcy z pejczami, w butach - chcieli się zabawić. Każdy się przewrócił, a oni bili, kopali, śmiali się. W tej liczbie skopanych i zmaltretowanych byłem i ja - uczeń szkoły średniej - i taki był mój wrzesień roku szkolnego 1939”.

                                            (z przemówienia wygłoszonego 1.09.1971 r. w I LO w Kaliszu)

            W ten sposób Profesor podzielił dramatyczny los milionów Polaków. Należał do pokolenia, którego najpiękniejsze lata życia przypadły na najgorszy czas. Doświadczając goryczy członka podbitego narodu przeżywał także swój dramat osobisty. W liście z Działoszyc  do O. z 26.04.1944 powracał wspomnieniami do wydarzeń sprzed czterech lat:

            „O. Dobiega właśnie pięć lat naszej znajomości. Przebiegam je myślami i analizuję. Czy Ty wiesz, co się ze mną działo po waszym wysiedleniu z Kalisza? Nie chcę wspominać rozpaczy i łez, których nie mogłem ukryć nawet przed Rodzicami (...) W swej dziecinnej prawie jeszcze naiwności, prowadzony rozpaczą, poszedłem w tajemnicy przed wszystkimi błagać duchownego ewangelickiego, Niemca (licząc na jego chrześcijańskie serce), aby zechciał poczynić starania o zwolnienie z obozu Ciebie i Twoich Rodziców, tj. „moich krewnych”. Duchowny ten był wzruszony do łez, no i oczywiście nic nie uczynił.”

            Od 15.05.1940 r. Profesor, na mocy powszechnego obowiązku pracy, zatrudniony był w pełnym wymiarze godzin jako uczeń w firmie Manufakturwaren Marian Onderka w Kaliszu przy ówczesnym Rathauplatz 12. Sytuacja musiała być bardzo niepewna, skoro rozpoczął starania o uzyskanie zgody władz okupacyjnych na wyjazd z Kalisza:

            „Z uwagi na grożące mi przez Niemców aresztowanie uciekłem w grudniu 1940 r. na teren tzw. Generalnej Guberni, gdzie na stałe zamieszkałem we wsi Donosy koło miejscowości Kazimierza Wielka (powiat pinczowski, województwo kieleckie)

                                                        ( fragment życiorysu)

            Z zachowanych dokumentów wynika, że 16.10.1940 władze okupacyjne zezwoliły Edmundowi Szlachcie na wyjazd do Generalnego Gubernatorstwa, o czym powiadomiły ojca zainteresowanego. Z 30 grudnia pochodzi poświadczenie wymeldowania Profesora z ul. Częstochowskiej 34 w Kaliszu wraz ze wskazaniem nowego miejsca zamieszkania - wieś Turnowice w powiecie miechowskim. Rozbieżności pomiędzy faktami podanymi w życiorysie i wynikającymi z zachowanego dokumentu nie sposób dzisiaj wyjaśnić. Prawdopodobnie nie mają one zasadniczego dla losów Profesora znaczenia. Z tego czasu zachowały się dwie Kennkarty. W pierwszej, wydanej w Kazimierzy Wielkiej 23.03.1943 i ważnej do 23.03.1948, podano następujące dane osobowe:

            Szlachta Edmund, ur. 19.02.1925 w Kaliszu, zawód: uczeń szkoły handlowej, adres zamieszkania: Topola 107, pow. Miechów.

W drugiej natomiast, wydanej 10.04.1944 w Kazimierzy Wielkiej i ważnej do 10.04.1949, dane osobowe są inne:

            Szlachta Edmund Józef, ur. 23.02.1922 w Tczewie, zawód: urzędnik spółdzielni, adres zamieszkania: Kazimierza Wielka, ul. Kolejowa 6.

I znów zagadką pozostanie, w jaki sposób i w jakim celu Profesor stał się posiadaczem dwóch ważnych dokumentów tożsamości, biorąc pod uwagę skrupulatność hitlerowskiej biurokracji.

            Pewne jest natomiast, że wyjazd z Kalisza był konieczny, o czym świadczą zachowane listy rodziców kierowane do syna:

            „Cieszymy się, żeś szczęśliwie na miejsce zajechał. Życzymy Ci w Nowym Roku zdrowia i błogosławieństwa Bożego (...) W Kaliszu położenie i stan Polaków jest okropny, a pracą gonią do późnej nocy, a najgorzej z żywnością i opałem (...) jedna rozpacz, naprawdę że już się żyć nie chce. W tych dniach będą wszyscy bezrobotni wysłani, którzy nie mają pracy, dobrze żeś na czas jeszcze wyjechał.

                    (z listu od rodziców, datowanego 4.01.1941 - jest to pierwszy z serii listów)

            Według relacji córki z łapanki we wrześniu 1939 r. ojciec uratował się, ponieważ całkiem nieźle władał językiem niemieckim. Los pozostałych ofiar hitlerowskiej nienawiści do Polaków pozostał nieznany. Później, podczas pobytu w Generalnym Gubernatorstwie, wiele moralnej siły i pocieszenia dostarczali Profesorowi rodzice. Świadczą o tym liczne listy. Jednocześnie rodzice nie ukrywali przed ukochanym jedynakiem własnego trudnego położenia:

            „Nie masz Kochany Synu pojęcia, w jakich warunkach my teraz żyjemy. Dzięki Bogu, że wyjechałeś i znajdujesz się pod opieką Państwa K., za którą będziemy Państwu  K. przez całe życie wdzięczni. Pod każdym względem był Twój wyjazd konieczny.”

             (z listu od rodziców, datowanego 24.09.1941)

E. Szlachta w latach okupacji, Kielecczyzna

E. Szlachta w latach okupacji, Kielecczyzna

            Podczas pobytu w Kazimierzy Wielkiej Profesor zaprzyjaźnił się, z przebywającym tam tymczasowo, Austriakiem, studentem Akademii Sztuk Plastycznych w Wiedniu, wcielonym do Wehrmachtu i skierowanym na front wschodni. W świetle wspomnień córki Profesora był to człowiek, który nie żywił wrogości do Polaków i dla którego udział w wojnie był największym nieszczęściem. Obiecali sobie wówczas, że jeśli obaj przeżyją wojnę, spotkają się w lepszym świecie. Austriak nigdy już potem nie dał znaku życia - prawdopodobnie zginął na wschodnim froncie. Ta krótkotrwała przyjaźń nie była wówczas bezpieczna, ponieważ narażała na oskarżenie o kolaborację. I nie ma się czemu dziwić, biorąc pod uwagę cierpienia podbitego narodu i ich zbrodnicze na ludzkim umyśle następstwa. Pozostanie jedynie domniemaniem, czy już wówczas człowiek i jego najbardziej ludzkie sprawy stały się dla Profesora tak ważne jak na lekcjach języka polskiego, w których następujące po sobie pokolenia Asnykowców miały szczęście uczestniczyć.

            Jeśli prawdą jest, że nieszczęścia uszlachetniają - gdyż otwierają nas na drugiego człowieka i każą przyjmować go takim, jakim jest w swojej bezbronności wobec losu - to warto przytoczyć tutaj jeszcze jeden fragment z listu od rodziców, opatrzony datą 24.09.1941, gdyż może on wyjaśnić szlachetną wyrozumiałość i siłę przebaczenia wobec naszej sztubackiej niedojrzałości i nieodpowiedzialności:

            „Rysiek B. wyjeżdża w tych dniach na front wschodni. Syna Pana W. ( kolejarza ) wywieziono do Niemiec do pracy. (...) S. nie ma pracy i mieszka na starym miejscu, natomiast J. wyprowadził się w dzielnicę żydowską. Z. choruje z wycieńczenia. Umarła  K. córka na gruźlicę, druga córka dogorywa. Ogółem ludzie chorują z wycieńczenia.”

            Kto jest kochanym, ten potrafi docenić ten dar i ma szansę zaznać dobra od innych ludzi w sytuacji, kiedy najbardziej tego potrzebuje. W liście od rodziców, opatrzonym datą 22.03.1943 czytamy:

            „Jesteśmy także spokojni i ucieszeni, że Tobie nic nie zagraża i jesteś, jak nam zaznaczyłeś, na miejscu dobrze zabezpieczony, a to najgłówniejsze. (...) Również cieszymy się z energii i pracy Twej w nauce, jak i Twej znajomości z ludźmi inteligentnymi i dobrymi. Zasady te stosuj Kochany Synu dalej w Twem życiu.”

            Po latach wielu spośród wychowanków Profesora potrafiło docenić jego „zasady”, które oznaczały  pozyskiwanie sobie ludzi wdzięcznych i pamiętających, że właśnie dobrem należy za dobro odpłacać. Nie jest tutaj możliwe przytoczenie dziesiątków tekstów z widokówek i telegramów, które Profesor przechował w swoich zbiorach - dlatego też muszę ograniczyć się do nielicznych:

            „Nie jest łatwo wychowywać ludzi, kształtować ich umysły, urabiać charaktery. Ten, kto podejmuje się tego zadania, staje się współpracownikiem Boga w stwarzaniu drugiego człowieka - kontynuuje dzieło zaczęte przez Stwórcę.”

                           ( fragment życzeń z kartki opatrzonej datą: listopad 1986,
 z dwudziestoma podpisami byłych wychowanków)

            „Drogiemu wychowawcy dużo zdrowia i radości życzy Marek Moga”

                            ( tekst telegramu z 16.11.69 - na odwrocie „Dziewczynka z kwiatkami”).

            „Prosimy o słuchanie Poetyckiego Koncertu Życzeń w dniu 13.11.68 o godz. 21.30 w programie I Polskiego Radia.

                                      ( Warszawa, dnia 8 listopada 1968 r.)

            Odwołując się w życiorysie do doświadczeń z lat okupacji Profesor napisał:
            „Na terenie Kazimierzy Wielkiej prowadziłem w czasie od 1 września 1942 r. aż do wyzwolenia w r. 1945 tajne nauczanie grup dzieci i młodzieży w wieku 10 - 17 lat w zakresie szkoły podstawowej i niższych klas liceum.”

            Zachowały się dwa egzemplarze noweli niemieckiego pisarza Teodora Storma „Jezioro Immen” w tłumaczeniu Edmunda Szlachty. We wstępie Profesor przytacza tekst, który Storm napisał już jako starzec:
            „Jak cudownie jest żyć, tylko żyć!
             Jak boleśnie, że siły zanikają i przypominają bliski koniec.”

            Córka doskonale pamięta, że ojciec często cytował A. Camusa, który tak powiedział o życiu i śmierci:
            „Absurdem jest, że żyjemy, ale jeszcze większym absurdem jest, że umieramy.”

            Niewątpliwie Profesor obdarzony był dużym poczuciem humoru, o czym z pewnością pamiętają jego byli uczniowie. Wymownym tego przykładem jest osobliwa pamiątka z czasów tajnego nauczania - „Pieśń o strasznym watażce Sobieraju - Sobierajowiczu” zbiorowego autorstwa Kompletu klasy IV, opatrzona wstępem E. Szlachty i mottem „Ku pokrzepieniu serc”. Dziełko to, będące parodią poematu heroicznego, dedykowane „prof. dr Stanisławowi Tyncowi na pamiątkę z lat okupacji”, ukazało się w Kazimierzy Wielkiej w 1943 roku.

            Według dokumentu z 15.02.1944 Profesor, w tym czasie tajny nauczyciel, pracował jednocześnie w Landwirtschaftliche Handelsgenossenschaft „Rolnik” w Kazimierzy Wielkiej. Mając stałe zatrudnienie i stałe zameldowanie mógł więc czuć się względnie bezpiecznie. W nie wyjaśnionych okolicznościach opuścił Kazimierzę Wielką (wg zachowanego dokumentu wymeldowany 15.05.1944 ) i przeniósł się do Działoszyc w powiecie miechowskim, gdzie mieszkał na ul. Skalbmierskiej 22. Z zapisków w zachowanym do dziś „Zeszycie obrachunkowym” można domniemywać, że zarabiał w tym czasie na życie dostarczaniem mieszkańcom okolicznych wsi podstawowych produktów spożywczych i przemysłowych. Obszar Polski, do którego należało województwo kieleckie, został wyzwolony przez Armię Radziecką na początku drugiej połowy 1944 r. Wówczas Profesor wystąpił  o legalizację wyników uczestnictwa w tajnym nauczaniu. W ten sposób na mocy decyzji Państwowej Komisji Weryfikacyjnej z dnia 23.08.1944 uzyskał Świadectwo ukończenia Gimnazjum Ogólnokształcącego, a następnie decyzją tej samej Komisji z dnia 19.02.1945 Świadectwo dojrzałości Liceum Ogólnokształcącego. 
            W tym samym „Zeszycie obrachunkowym” Profesor zanotował, że 15.05.1945 powrócił do Kalisza.
            W roku akademickim 1945/46 był studentem Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, ale już w pierwszym półroczu roku akademickiego 1946/47 był studentem prawa w ówczesnym Uniwersytecie i Politechnice we Wrocławiu, skąd w drugim półroczu przeniósł się na Wydział humanistyczny i rozpoczął studiowanie polonistyki.

Legitymacja E. Szlachty - studenta Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie

Legitymacja E. Szlachty - studenta Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie

            Po latach córka Profesora powiedziała, że ojciec, uzasadniając powód zmiany kierunku studiów, nazwał prawo „brudami”. 
            Jako student polonistyki borykał się z rozlicznymi kłopotami materialnymi, dlatego usilnie starał się o podjęcie pracy jako nauczyciel. Świadczy o tym pismo prof. zwyczajnego Uniwersytetu Wrocławskiego z dnia 28.06.1948 skierowane do władz miasta, które przytaczam w skrótach:

            „Zwracam się z uprzejmą prośbą do Pana Naczelnika o poparcie starań o posadę nauczycielską studenta naszego uniwersytetu, p. Edmunda Szlachty, a mojego ucznia z czasów wojny, z tajnych kompletów (...) Ja tylko dodam, że znam tego ucznia jako człowieka zdolnego i pracowitego. W czasie wojny i okupacji, odcięty od rodziny, zdany całkiem na własne siły, zdołał skończyć w tajnych kompletach studia licealne (...) Teraz studiuje polonistykę i w dalszym ciągu przebija się o swoich własnych siłach.”

Tajne nauczanie, drugi od lewej Edmund Szlachta.

 Tajne nauczanie, drugi od lewej Edmund Szlachta.

            Poparcie przyniosło właściwy skutek i Profesor mógł później odnotować w swoim życiorysie:

            „Od r. szkolnego 1948/49 pracuję w zawodzie nauczycielskim w charakterze nauczyciela języka polskiego. W roku szkolnym 1948/49 pracowałem w liceum w Oleśnicy, w następnym roku szk. w I Liceum Ogólnokształcącym, potem zostałem przeniesiony do byłego Liceum Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Kaliszu, a od 1 września 1961 r. do chwili obecnej pracuję znowu w I Liceum Ogólnokształcącym im. A. Asnyka.”

            W latach stalinizmu oświata znalazła się pod silną presją komunistycznej ideologii, nic więc dziwnego, że Profesor w latach 1950 - 1954 składał egzaminy z zakresu wiadomości objętych programem kształcenia ideologicznego. Warto tu jedynie przypomnieć, że pomyślny wynik takich właśnie egzaminów był w tamtych czasach równoznaczny z uzyskaniem prawa do dalszej pracy w zawodzie nauczycielskim. Zachowało się z tego okresu osobliwe pismo urzędowe:

            „Dyrekcja Liceum Ogólnokształcącego dla Pracujących w Kaliszu niniejszym zaświadcza, że Ob. Szlachta Edmund jest w roku szkolnym 1953/1954 wykładowcą j. polskiego tut. Liceum. Do klasy zamkniętej uczęszczają pracownicy K.M. PZPR (I Sekretarz, II Sekretarz K.M., Kier. Propagandy).

            W świetle wspomnień córki Profesor nie był nigdy zwolennikiem komunistycznej ideologii, gdyż była ona sprzeczna z jego pojmowaniem świata i człowieka. Wielkie dzieła literatury powszechnej i polskiej nie potwierdzały słuszności racji zwolenników „nowego ładu”. Jednocześnie Profesor nie chwalił politycznych i społecznych realiów Polski przedwojennej. Można powiedzieć, że raczej żył ideami, które trudno zaklasyfikować do obrębu klasycznie pojmowanych systemów społeczno - politycznych. Jak podkreśla córka: „Ojciec nie był tu”, „Żył we własnym świecie”, „Interesował się literaturą, matematyką, łaciną, astronomią”. Powiedział do córki, kiedy była małym dzieckiem: „Gwiazdy nie spadają, bo każda z nich jest słońcem”. Profesor miał wyostrzone spojrzenie na rzeczywistość, w której żył i z pewnością nieprzypadkowo napisał w swoich „Materiałach pedagogicznych”:

            „Uważam, że postęp dokonuje się nie przez ciągłe oklaskiwanie i przyklaskiwanie, ale konstruktywną krytykę tego, co złe, niewłaściwe, krzywdzące.”

                                                                                         (brak datowania)

            Pozwolę sobie dodać, że myśl ta jest, niestety, ciągle aktualna w kontekście spraw i wydarzeń jak najbardziej nam współczesnych.

Danuta, z domu Frydrychowicz, żona E. Szlachty
Danuta, z domu Frydrychowicz, żona E. Szlachty

           W roku 1950 Profesor zawarł związek małżeński z Danutą, z domu Frydrychowicz, a w następnych latach był ojcem dwojga  dzieci -  Jana Krzysztofa i Małgorzaty. Zachowała się laurka od kilkuletniej córki:

            „Kochanemu tatusiowi zdrowia, szczęścia życzy Gosia. Dużo szczęścia i słodyczy tatulkowi Gosia życzy.”

            W 1954 Edmund Szlachta został w wyniku wyborów radnym Miejskiej Rady Narodowej i pełnił funkcję przewodniczącego Komisji Oświaty. Rok później uzyskał Dyplom nauczyciela szkół średnich ogólnokształcących i zakładów kształcenia nauczycieli w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu.

            Nie sposób tutaj przytoczyć wszystkich dowodów uznania i oddania, jakie następujące po sobie pokolenia Asnykowców słały Profesorowi. Żywię przekonanie, że nikt, kto był uczniem „Mundka”, nie zaprzeczy, że cieszył się On wyjątkowym poważaniem jako dydaktyk i wychowawca:

            „Kiedy zbliża się historia,
             rozprężamy nerwy swe,
             bo to lekcja jest wesoła,
             choć uczymy dużo się.”

            (z dyplomu z okazji „Dnia chłopca” najmilszemu i najwspanialszemu „Chłopcu” 
z Grona Pedagogicznego - klasa II a, 28.09.69)

            „Z okazji Święta Pracy „śliskie umizgi” szefowi zasyła „Bydło” z XI D”
            (Kalisz 1.05.1969 - z podpisami trzydziestu uczniów )

            „Setną lekcję dzisiaj mamy,
             Setną lekcję dzisiaj mamy,
             Profesora tak kochamy,
             Profesora tak kochamy.
             Bo profesor chłop morowy,
             Bo profesor chłop morowy,
             Polski wbija nam do głowy,
             Polski wbija nam do głowy”. 

            (Fragment piosenki uczniowskiej - brak datowania)

            „A Pan Szlachta biedny człowiek,
             wciąż zadręczał myślą się,
             że będzie leczył zęby swe.” 

            ( fragment piosenki uczniowskiej z wycieczki w Góry Świętokrzyskie - brak datowania)

            W świetle wspomnień córki Profesor był pochłoniętym pracą nauczycielem z powołania, a szkoła była dla niego całym życiem. Tam uporczywie szukał swojego spełnienia i odnajdował, choć zapewne nie bez rozczarowań, goryczy i zawodów. Nie żył sprawami materialnymi. Cenił niezależność. Jako wychowawca wielu pokoleń uczniów nie był moralistą - przyznawał ludziom prawo do wolności sumienia i dokonywania w życiu wyborów zgodnie z własnymi przekonaniami.
Uważał, że nie ma jednej racji, na którą warto by się powoływać jako uniwersalną. Chyba dlatego bliskie mu były słowa L. Kołakowskiego:
            „Większość poglądów na świat to środki wynalezione w świecie zasady, która weźmie za nas naszą odpowiedzialność.” 

Cytując J.P. Sartre`a:
            „Człowiek nie jest niczym innym, jak tylko tym, czym jest”

Sam napisał:
            „Człowiek może nic nie mieć, ale zawsze może zachować swą godność”.

Prof. Edmund Szlachta

            Wokół osoby Profesora narosło przez lata wiele anegdot. To dowód na to, że był postacią niezwykle popularną i barwną. Nie przytaczam ich tutaj, ponieważ zajęłyby wiele stron. Pozwolę sobie jedynie przypomnieć, że poza formami jak najbardziej tradycyjnymi Profesor odpytywał „metodą zaczerpnięcia”, „metodą ciosu w brzuch” oraz tych „którzy spoczęli na laurach.” Będąc człowiekiem obdarzonym dużą dozą humoru jednocześnie bardzo poważnie i głęboko traktował swoją profesję.

W swoich materiałach pedagogicznych zanotował:
            „Nie wolno mi dopuścić, żeby zgasł ten ogień, który we mnie płonie, przeciwnie: powinienem go podsycać, choć nie wiem, do jakiego rozwiązania mnie to doprowadzi. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się smutne. Ale w pewnych sytuacjach lepiej być zwyciężonym niż zwycięzcą.”

                                                                                                            (brak datowania)

Te słowa współbrzmią z sentencją A. Rudnickiego, jaką odnalazłem w zapiskach Profesora:
            „Przeżywa się głęboko właściwie tylko to, co się samemu przeżywa.”

W innym miejscu w materiałach pedagogicznych czytamy:
            „Zbyt długo jestem nauczycielem j. polskiego, a poloniści to trochę taki szczególny rodzaj ludzi: lubią młodzież, kochają poezję i piękno, zawsze poważnie traktują swój przedmiot, chcą wychowywać uczniów na ludzi prawych i wrażliwych, patriotów i internacjonalistów, wrogów wszelkiego fanatyzmu i dogmatyzmu, ludzi umiejących samodzielnie myśleć... no i mają coś z Judymów (szkoda może tylko, że nie wszyscy żyją w celibacie.”)

Kilka stron dalej Profesor dodał:
        „I na szczęście nigdy nie jesteśmy osamotnieni - mamy w swej pracy wielkiego i niezawodnego sprzymierzeńca, jakim jest zawsze aktualna prawda zawarta w wielkich dziełach literatury polskiej i światowej.”

Podczas jednej z rad pedagogicznych (brak datowania), sądząc z kształtu pisma, odnotował w wyraźnym wzburzeniu emocjonalnym:
            „Wychowawca z prawdziwego zdarzenia nie może napisać sprawozdania z tego, jak realizuje program wychowawczy, choćby był polonistą! On go po prostu realizuje.”

            W wolnych chwilach Profesor słuchał muzyki klasycznej, ale był także ciekaw, co dzieje się w muzyce młodzieżowej. Córka pamięta, jak uczniowie przynieśli Profesorowi pierwszą płytę Beatlesów.
          Grywał na pianinie podczas spotkań towarzyskich, choć nie był ich szczególnym zwolennikiem. Miał naturę samotnika i z tej racji potrzebował często „bycia z sobą sam na sam”. Rysował i malował - zachowały się dwa rysunki, z których jeden przedstawia prawdopodobnie pierwszą miłość profesora, drugi natomiast szlachecki dworek oraz jedna akwarela, również z wizerunkiem dworku z okolic Kazimierzy Wielkiej. Rozbudzał w swoich dzieciach zainteresowanie światem. W młodości lubił fotografować. Córka wspominała, jak ojciec uczył ją tańczyć walca. Zabierał swoje dzieci na wyprawy łodzią po Prośnie - był zresztą członkiem KTW. Parodiował Gomułkę i uśmiechał się pod nosem mówiąc o czołowych postaciach życia politycznego w PRL. Nie wchodził w „układy” dla osiągania osobistych zysków i stronił od ludzi, którzy własne dobro stawiali ponad moralnością. Bronił się przed uzależnieniem od tych wszystkich, którzy proponowali uproszczone recepty na życie. Może właśnie dlatego w zapiskach Profesora odnalazłem następujący fragment z J.P. Sartre`a:
            „Człowiek pozbawiony wszelkiego oparcia i wszelkiej pomocy skazany jest na to, by w każdem momencie swego istnienia stwarzać człowieka.”

Przede wszystkim jednak w wolnym od nawału pracy czasie czytał, gdyż jak sam napisał:
            „Ludzie przestają myśleć, gdy przestają czytać.”

      Doświadczenia wojenne sprowadziły wątpliwości natury religijnej. Córka pamięta, jak ojciec pytał:
„Jak doskonałość mogła stworzyć tak niedoskonały świat?” Jednocześnie nie opowiadał dzieciom o szczegółach wojennej tragedii, jeśli już powracał do tamtych lat, to wspominał sytuacje humorystyczne.

Prawdopodobnie kryzys wiary jeszcze bardziej otworzył Profesora na człowieka. Jeżeli tak w istocie było, to nieprzypadkowo w swoich zapiskach cytuje Sofoklesa:
            „Wiele jest rzeczy godnych podziwu, ale nic nie zasługuje na uwielbienie większe niż człowiek.”

            Profesor był organizatorem i opiekunem młodzieżowego zespołu muzycznego „Waganci”, wieloletnim i aktywnym opiekunem Koła Towarzystwa Krzewienia Kultury Świeckiej przy I LO, założycielem i wieloletnim opiekunem Koła Towarzystwa Miłośników Kalisza przy I LO, wielokrotnie wygłaszał odczyty na temat literatury w Bibliotece ZNP oraz referaty okolicznościowe w Teatrze im. W. Bogusławskiego podczas Zjazdów Asnykowców,  był także prelegentem Towarzystwa Wiedzy Powszechnej  Uniwersytetu Powszechnego dla Rodziców. Zawodowa i społeczna aktywność szła w parze z wiarą w   sprawczą siłę literatury w świecie powszednich spraw ludzkich, o czym świadczy temat jednej spośród wielu, podobnych sobie pod względem ideowym, prelekcji: Bogactwo uczuć i środki ich wyrażania w poezji Jana Kochanowskiego (na podstawie „Fraszek”). Można powiedzieć, że w takiej sytuacji Profesor objawia się jako spadkobierca tradycji romantycznej.

            Żywił szacunek dla wychowanków szkoły, z którą związał się na wiele lat życia. Z pewnością głęboko wierzył, że ucznia należy spostrzegać od jego dobrej strony i wybaczać mu błędy będące następstwem młodzieńczej niedojrzałości. Uważał, że najlepszym profesorem jest życie i tym bardziej cieszył się z osiągnięć absolwentów „starej budy”. Podczas Zjazdu Asnykowców w 1978 r. Profesor powiedział:
            „Aby zaś wymienić wszystkich współcześnie działających wybitnych wychowanków szkoły, trzeba by po kolei przedstawić wszystkich uczestników Zjazdu.”

                         („Południowa Wielkopolska” - październik 1978)

W związku z tym Zjazdem dziennikarz lokalnej gazety napisał:
            „Wspaniałe i burzliwe dzieje najstarszej kaliskiej szkoły, nazwiska jej najwybitniejszych wychowanków (...) przypomniał podczas spotkania w Teatrze im. W. Bogusławskiego w ciekawym i z ogromnym sentymentem wygłoszonym referacie polonista I LO Edmund Szlachta.”

                         („Ziemia Kaliska” - 23. 09. 1978)

Prof. E. Szlachta - Uroczystość wręczenia Złotego Krzyża Zasługi, 1975 rok

Uroczystość wręczenia 
Złotego Krzyża Zasługi, 1975 rok

            W roku 1975 Profesor został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi, a w 1978 otrzymał Nagrodę  Ministra Oświaty i Wychowania  za wybitne osiągnięcia w pracy dydaktycznej i wychowawczej. W tym samym roku „Uchwałą Prezydium Zarządu Wojewódzkiego ZBOWiD w Kaliszu” został powołany na członka Wojewódzkiej Komisji Historycznej w Kaliszu. W związku z tą nominacją Profesor, który był członkiem ZBOWiD w uznaniu zasług w tajnym nauczaniu, zanotował w swoich zapiskach: „W Komisji nie rozwinąłem aktywniejszej działalności z powodu bardzo złego stanu zdrowia: żółtaczka, zaleczona gruźlica, dwie operacje: resekcja żołądka, wycięcie woreczka żółciowego.” W 1982 Profesor został wyróżniony Nagrodą Kuratora Oświaty i Wychowania w Kaliszu i 1. 09. przeszedł na emeryturę. Rok później, podczas kolejnego Zjazdu Asnykowców, otrzymał odznakę „Honorowy Obywatel Miasta Kalisza .”

            W ostatnich latach zawodowej aktywności  Profesor, w świetle wspomnień córki, był coraz bardziej zmęczonym człowiekiem. Później, podczas długich nocnych rozmów, powracał do dawnych lat, ale także z dużym zainteresowaniem komentował najnowsze wydarzenia. Z wiarą w lepszą przyszłość powitał przełom polityczny w roku 1989. Obiecywał sobie, że napisze o wszystkich ważnych w swoim życiu ludziach i wydarzeniach, ale jakoś nie znalazł na to czasu.

            Po śmierci żony nie chciał być ciężarem dla swoich dzieci, tak jak przez całe swoje życie nie chciał być ciężarem dla nikogo niezależnie od okoliczności, dlatego zamieszkał najpierw w Domu Kombatanta, a potem w Domu Opieki Społecznej przy ul. Winiarskiej. To był wybór Profesora - wspaniałego humanisty, który nieustannie poszukiwał swojego miejsca w świecie i chciał decydować o swoim losie.

            Edmund Szlachta zmarł po ciężkiej chorobie 26.11.1991. 
            „Non omnis moriar” - Horacius dixit, Panie Profesorze.

Włodzimierz Garsztka, absolwent rocznik 1970


Edmund Szlachta - nauczyciel i wychowawca

Edmund Szlachta - nauczyciel i wychowawca

Prof. Edmund Szlachta - nauczyciel i wychowawca

      Humanistyka była pasją profesora Szlachty, a nauczanie jego żywiołem. Kochał literaturę, kochał młodzież i spełniał się w tym, co robił. Miał dar przekazywania wiedzy. Potrafił mówić o literaturze, a więc o sprawach dość odległych od tego, czym żyła młodzież na co dzień, z pasją, która niezbyt zajmujące wówczas uczniów sprawy czyniła ważnymi i interesującymi. 
      Nie był to nauczyciel, który siedzi przy biurku i coś mówi czy pisze na tablicy. Profesora się słuchało, ale i przykuwał uwagę językiem ciała. To był rodzaj dobrze pojmowanego aktorstwa.1 Umiał sprawić, by młodzież emocjonalnie przeżyła omawiane treści, często trudne. Nie zanudzał. Najpierw krótki, 10 - 15-minutowy wykład, potem rozmowa na ten temat zajęć.2 
      Wykładał rzeczowo, konkretnie, nie gubił się w szczegółach, widział to, co najistotniejsze, i na to zwracał uwagę. Mówił błyskotliwie, barwnym językiem, przeplatając wykład dowcipami.3 Żądał nie wkuwania, lecz własnej parafrazy treści. Wymagał zajęcia stanowiska, wyciągania i formułowania wniosków, samodzielnego myślenia i odczuwania.4 
      Uważał, że rolą nauczyciela jest podawanie gruntowanej wiedzy, pełnej prawdy o świecie i życiu, gdyż wszelkie półprawdy są gorsze od kłamstwa. "Uczciwe i emocjonalne przekazywanie tej prawdy o człowieku i otaczającym go świecie to - moim zdaniem - najbardziej skuteczny i właściwy środek aktywizacji młodzieży na lekcjach języka polskiego"5 - notuje na marginesie swych pedagogicznych notatek.

Profesor Edmund Szlachta z gronem pedagogicznym I Liceum

Profesor Edmund Szlachta z gronem pedagogicznym I Liceum im. A. Asnyka w Kaliszu

      Pozornie odległe od współczesności tematy w oryginalny sposób odnosił do bieżącego życia, do aktualnych spraw społeczno - politycznych. Cenił wolność myśli i wolność słowa wbrew czasom, w których żył, i szacunek dla tych wartości przekazywał swym wychowankom. Jego uczniowie wiedzieli, że miał negatywny stosunek do ówczesnego ustroju, choć nie mógł mówić o tym wprost. Wypowiadał się aluzyjnie, pozwalał sobie na kpiny, uśmiechał się, mówiąc o czasach gomułkowskich. Znakomicie parodiował ówczesnych przywódców partii. Niepokorny, niezależny, narażał się i budził szacunek, choć uczniowie nie zawsze wówczas rozumieli jego aluzje i szyderstwa.7
      Imponował młodzieży tym, że nie ograniczał się do podręcznikowych wiadomości. Powoływał się na polonistyczne autorytety: Krzyżanowskiego, Kleinera, Górskiego czy Wykę zastrzegając, iż interpretacja zawarta w podręczniku wyraża opinię jego autorów, a on, Edmund Szlachta, nie zgadza się z nią. Przedstawiał sądy innych i proponował, by je rozważyć. Zasiewał wątpliwości, uczył, że trzeba wątpić, mieć własny pogląd, szukać prawdy.8
      Z podręcznikami pracował stosownie do ich "jakości". Opracowując zagadnienie "Rola i znaczenie podręczników w pracy dydaktycznej", uwagi na temat podręcznika dla klasy IX opatruje uwagą: "Bezpośrednie oparcie się na nim to <produkowanie> wrogów literatury". A w innym miejscu pisze: "Nie zakazywać czytania bzdury, lecz udowadniać, że bzdura jest bzdurą".9 Był odważnie myślącym pedagogiem, skłonnym do pedagogicznej refleksji. 
      Zabierając głos na łamach "Ziemi Kaliskiej" w toczącej się u progu lat sześćdziesiątych dyskusji nad teściami nauczania, opowiada się zdecydowanie za wprowadzeniem - i to natychmiast - jak największej ilości utworów współczesnych pisarzy polskich i obcych do programu nauczania literatury w szkole średniej. Stwierdza: "Tego domaga się nie tylko młodzież, ale przede wszystkim wszyscy zdrowo myślący nauczyciele, którzy wolą uczyć młodzież piękna i rozumienia literatury na przykładach prawdziwej literatury, a nie na podstawie nudnych i piłowatych pozycji, jakie zawiera obecny program".10
      Motywuje to stanowisko z właściwym sobie poczuciem humoru:
"Ostatecznie naprawdę trudno i nauczycielowi, i uczniowi patrzeć na krążące nad głową statki kosmiczne, gdy się na jednym ramieniu poprawia średniowieczny worek pokutny, na drugim młodopolską pelerynę i równocześnie śledzi z nabożeństwem elektrokardiogram romantycznych wzlotów serca i ducha narodowego".11
      Profesor przekazywał wiedzę w sposób uporządkowany, najważniejsze treści podawał do zanotowania. Choć w pierwszym roku nauki uczniowie się buntowali przeciw prowadzeniu zeszytów, przed maturą doceniali je. Notatki stanowiły konspekt tego, o czym się mówiło na lekcjach. Obok najważniejszych treści - także to, co miało budzić wątpliwości lub z czym można było dyskutować. Zeszyty te potem przechodziły z rąk do rąk, uczyli się z nich inni.12
      Mając za sobą 10- letnie doświadczenie pedagogiczne, w wystąpieniu na Radzie Pedagogicznej w I L O postulował:

1. Musimy pracować więcej, by uczniowie pracowali mniej (...) 
W związku z tym:

2. Należy m.in. zerwać radykalnie z zadawaniem prac domowych, które absorbują wiele czasu, a dają mierne, niewspółmierne do wysiłków ucznia rezultaty.
3. Tępić na wszystkich przedmiotach tzw. obkuwanie, gdyż skoro uczeń dobrze rozumie to, czego uczy się, uczy się.
4. Widzieć zawsze w uczniach ludzi, a nie automaty do powtarzania naszych myśli i naszych schematów (...).
5. Przyjąć ogólną zasadę: W naszej szkole uczymy tak, że nasi uczniowie nie potrzebują lekcji prywatnych - poza specyficznymi oczywiście, sporadycznymi i uzasadnionymi przypadkami (...).13

      Życzliwie oceniał i podkreślał osiągnięcia uczniów. Dobra ocena była powodem do dumy, satysfakcją zarówno ucznia, jak i nauczyciela.14 Stawiał oceny z komentarzem, np. ledwie trzy, jeszcze trzy, nadal trzy, za to bez plusów i minusów. Jeśli zaś ktoś napisał świetnie wypracowanie, chcąc nagrodzić ucznia, stawiał dwie piątki.15
      Miał niekonwencjonalne sposoby odpytywania. "Metodą ciosu w brzuch" nie pozwalał spocząć na laurach tym, którzy byli święcie przekonani, że nie będą pytani, bo, powiedzmy, na poprzedniej lekcji dostali dobrą ocenę, zaś ci, którzy mieli minę głupią lub niepewną, byli wyciągani do odpowiedzi "metodą zaczerpnięcia".16
      Uczniowie mieli do swego nauczyciela bezgraniczne zaufanie. "Często lekcja zaczynała się i kończyła naszymi problemami, np. z nauczycielami. Wysłuchał, podpowiadał, znalazł rozwiązanie."17
      Nauczyciel również darzył swych wychowanków zaufaniem.
      Na koniec roku szkolnego 1976/77 "kolega Szlachta oddał dziennik, zeszyt wychowawcy i arkusz instrukcji, która precyzowała, w jaki sposób należy wystawiać oceny ze sprawowania, kolektywowi klasowemu. Kolektyw ten sam ustalił oceny ze sprawowania i były to oceny, których na Radzie Pedagogicznej nikt nie zaakceptował (tylko trzy wzorowe)".18
       Edmund Szlachta traktował młodych ludzi życzliwie. Rozmawiał z nimi, jakby był ich starszym kolegą. Zwierzał się młodzieży z tego, czym żył w pracy, a mówiąc o kimś z szacownego profesorskiego grona, operował ich przezwiskami nadanymi przez młodzież.19
      W nagranej z nim audycji radiowej z 1984 r. (był już wtedy na emeryturze), która została nadana w I programie Polskiego Radia 1 września stwierdza, że "przydomki, jakie nauczyciele otrzymują od młodzieży są zawsze trafne (chyba nauczyciele nie powinni za to na młodzież gniewać się - tak zawsze było)".20
      O sobie właściwie nie mówi nic, zawsze był skromny, wspomina natomiast humorystycznie słynnych profesorów I LO: "Karol Kuczewski - nauczyciel matematyki, przydomek młodzieży <Globus> (...), profesor był korpulentny, miał dużą, łysą głowę". I przytacza zabawny epizod: "Do pokoju nauczycielskiego wchodzi matka ucznia i pyta: - Czy mogłabym rozmawiać z panem Globusem? Profesor wstaje i mówi - Tak, to ja, proszę Pani. Nazywam się wprawdzie Karol Kuczewski, ale to w tej chwili nie ma istotniejszego znaczenia. Słucham Panią uprzejmie".21
      Dla swych uczniów profesor był po prostu Mundkiem, kimś bliskim, lubianym; 22  młodsi mówili "Edek".23  Ale tylko między sobą, oficjalnie zaś: Panie Profesorze, nie ze względu na grzeczność. Szacunek narzucał się sam. Miał wspaniały kontakt z uczniami, zachowując przy tym niezwykły autorytet. To nie było bratanie się z uczniami. Nigdy nie mówił o sobie, choć nieraz dowcipkował na swój temat.24
       Niebanalny w profesorskim gronie sposób bycia zjednywał mu sympatię wychowanków. Znany był z niecenzuralnego słownictwa i dosadnego języka. Ale jeśli nawet swych ukochanych uczniów nazywał "bydłem", nikogo to nie raziło, nie był to obraźliwy epitet. Taki miał styl bycia i takim go kochali jego uczniowie: "Raz, dwa razy w roku organizowałem w klasie plebiscyt na ulubionego profesora. On zawsze wygrywał. Raz zdarzyło się, że nam podpadł i zajął ostatnie miejsce".25
       Obawiał się "rewolucji" z 1967 roku, kiedy to po raz pierwszy przyjęto do "Asnyka" dziewczyny. Datę tę wymienił jako historyczną, obok 1773 roku, w referacie wygłoszonym na X Jubileuszowym Zjeździe Asnykowców mówiąc, że wtedy "pojaśniała, wypiękniała i odmłodziła się nasza stara szkoła".26
         Wcześniej martwił się jednak, że będzie musiał zmienić swój język. Jakoż problemy były: "Polonista, profesor Edmund Szlachta, po kolejnym ataku płaczu uczennicy dotkniętej jego zbyt dosadnym sformułowaniem doszedł do wniosku, że <niczego nie można powiedzieć, pozostaje tylko rzucić się na druty>".27
        Ale i dla dziewcząt stał się ukochanym profesorem, któremu można było się zwierzyć ze szkolnych problemów, np. z innymi nauczycielami, usprawiedliwić swe nieprzygotowanie do lekcji błahym nawet powodem.28
       Nigdy nie potrafił być surowy. Jeśli nawet się zdenerwował, za kilka minut musiał się uśmiechnąć. W gruncie rzeczy był miękki, bezradny, gdy trzeba było wyciągnąć konsekwencje za przewinienia. Nie wyzywał, nie krzyczał, a jego bezbronność i bezradność wzbudzała poczucie winy i wyrzuty sumienia w wychowankach.
       Młodzi ludzie sprawiali mu sporo kłopotów. Czasem śmiał się ze szczeniackich wygłupów, czasem prawie płakał.29  Zezłościł się poważnie, gdy uczeń przyniósł mu zwolnienie od ginekologa.30 Wiele wybaczał swym wychowankom rozumiejąc, że są bardzo młodzi. Wierzył, że wyrosną na porządnych ludzi. Kochał młodość i młodych ludzi.
       Wspomnianą już audycję radiową 62 - letni Profesor kończy słowami Leopolda Staffa : 

"I wszystko spełniłbym raz drugi
Bo coś w szaleństwach jest młodości ( ... )
Co jest mądrzejsze od mądrości
I rozumniejsze od rozumu".
"I na pewno tak jest - jest coś w młodości, co jest jedyne, niepowtarzalne, dlatego niech wszystkie nasze szkoły (...) pulsują radością i pełnią młodego życia"31

Zdzisława Sośnicka z zespołem Waganci

Zdzisława Sośnicka z zespołem Waganci

       Żył tym, czym żyła młodzież. Kiedy przyszli do niego chłopcy, by zaopiekował się nimi, bo chcą stworzyć zespół muzyczny, nie odmówił im. Wyprosił w komitecie rodzicielskim i dyrekcji szkoły pieniądze na zakup instrumentów: saksofonu, kontrabasu i gitar. Chłopcy ściągnęli z żeńskiego liceum solistkę, E. Szlachta przyjął ją do zespołu. To była Zdzisława Sośnicka, która z "Wagantami" - bo tak się nazywał zespół - rozpoczęła swą karierę muzyczną. Waganci występowali na zabawach szkolnych, uczestniczyli w festiwalach, między innymi w Międzyzdrojach i we Wrocławiu, uzyskując wyróżnienia. Profesor cieszył się ich sukcesami.32

       W czasie wakacji po zakończeniu roku szkolnego ruszał z 20 - osobową grupą młodzieży na szlak. Był współorganizatorem i wychowawcą na sześciu 2 - tygodniowych obozach: w Słowacji, Czechach, na Podkarpaciu, w Tatrach, Sudetach oraz na Warmii i Mazurach. Lubił te wędrówki, odprężał się, zapominał o wszystkich codziennych kłopotach. Atmosfera na obozach była wakacyjna, lecz dyscyplina obowiązywała, a chłopcy nie przekraczali jej granic.

E. Szlachta i H. Rozpłochowski, wychowawcy na obozie młodzieżowym

       W czasie któregoś z wyjazdów wyszło na jaw, że zamożniejsi chłopcy wykpiwali się od dyżurów (sami musieli przygotowywać śniadania i kolacje, robili też zakupy, dźwigając plecaki z prowiantem), płacąc za nie biednemu koledze. Profesor był rozgniewany, zareagował ostro.33
       Nauczyciel - polonista był prawdziwym wychowawcą młodzieży. W czasach PRL - u, poprzez literaturę romantyczną zwłaszcza, uczył patriotyzmu.34  Uczył też, że trzeba kierować się prawdą, nie chwilowymi korzyściami, żeby nie być konformistą. On nie był. Był zawsze sobą.       Uświadamiał potrzebę pokory, by życiowe sukcesy nie zamykały człowieka na innych ludzi.35
Uczniowie Szlachty zostali przez niego świetnie przygotowani nie tylko do matury: "To, co wyniosłem z lekcji profesora Szlachty, zupełnie wystarczyło, by zdać na polonistykę".36
       Wiele wymagał od młodzieży, ale i wiele wymagał od siebie. Ślęczał nad wypracowaniami maturalnymi, skrupulatnie sprawdzał każdą pracę, żeby kogoś nie skrzywdzić. Bardzo przeżywał, gdy musiał postawić ocenę niedostateczną. Przeglądał pracę wielokrotnie, radził się innych nauczycieli: To młody człowiek, łatwo go skrzywdzić - mówił.37
       Wywarł na nich wielki wpływ, nie tylko na humanistów. 
       Jego wychowankowie mówią, iż każdy z nich, niezależnie od wykształcenia, ma w sobie coś z humanisty. W liście z 1978 roku jeden z nich pisze: "(...) niezależnie od dziedziny nauki, z której się związałem, nie przestałem nazywać Pana właśnie moim Nauczycielem, tym, któremu jako uczeń najwięcej mam do zawdzięczenia. Próbuję, na ile mogę, naśladować Pańskie podejście do moich studentów - z różnym skutkiem. Nie jest mi dany ten szósty zmysł czy też charyzmat, dzięki któremu potrafił Pan największych nieruchawców wyrwać ze słodkiej drzemki i zmusić do czynnego udziału w swych niezapomnianych lekcjach!"38
        Dał swym uczniom podstawy humanistycznego widzenia świata: "Dzięki Szlachcie staliśmy się głębsi, bardziej wrażliwi, bardziej otwarci. Po ponad 30 latach od matury potrafimy z sobą rozmawiać".39
       W archiwum domowym jest mnóstwo dowodów pamięci jego uczniów. Listy, kartki z całego świata. Ta z Hajfy zawiera oprócz noworocznych życzeń i to, by "otrzymać wiadomość od Pana". Dopisek poniżej: "Czekam już 11 lat".40
       Są zaproszenia na ślub, na pokaz pracy dyplomowej: "Serdecznie zapraszam Pana na mój pierwszy pokaz na scenie. Pamiętam doskonale pierwsze zetknięcie z <Antygoną> na Pańskich lekcjach".41
        Są też zaproszenia na asnykowskie zjazdy, w których E. Szlachta uczestniczył, zawsze otoczony gronem swych wychowanków.
       A przede wszystkim cieszy się żywą pamięcią tych, którzy udział w jego lekcjach traktowali jako zaszczyt.

Przypisy

1 Relacja W. Garsztki;
2 Relacja Adama Borowiaka;
3 Tamże
4 Tamże
5 Archiwum domowe...
6 Relacja Krzysztofa Biernackiego, A. Borowiaka, W. Garsztki;
7 Relacja W. Garsztki;
8 Relacja A. Borowiaka;
9 Archiwum domowe...
10 "Ziemia Kaliska" 1961 nr 9, s. 6.
11 Tamże
12 Relacja A. Borowiaka;
13 Archiwum domowe...
14 Relacja A. Borowiaka;
15 Relacja W. Garsztki;
16 Relacja K. Biernackiego;
17 Relacja Mileny Kapczyńskiej;
18 Archiwum domowe...
19 Relacja K. Biernackiego;
20 Archiwum domowe...
21 Tamże
22 Relacja W. Garsztki;
23 Relacja A. Borowiaka;
24 Tamże
25 Relacja M. Biernackiego;
26 Archiwum domowe...
27 Szkoła kaliska. Dzieje I Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Asnyka w Kaliszu. Pod redakcją E. Polanowskiego, Kalisz 1993, s.60.
28 Relacja M. Kapczyńskiej;
29 Relacja W. Garsztki;
30 Relacja K. Biernackiego;
31 Archiwum domowe ...
32 Relacja H. Rozpłochowskiego
33 Tamże
34 Relacja W. Garsztki
35 Relacja K. Biernackiego, A. Borowiaka, W. Garsztki;
36 Relacja W. Garsztki;
37 Relacja H. Rozpłochowskiego;
38 Archiwum domowe...
39 Relacja W. Garsztki;
40 Archiwum domowe...
41 Tamże

Barbara Brodziak. 
Rozdział II pracy licencjackiej napisanej pod kierunkiem dra Krzysztofa Walczaka  

 Powered by Microsoft BackOffice LOGO MS INTERNET EXPLORERFPCREATED.GIF (9866 bytes)


Twórcą i sponsorem stron internetowych Ziemi Kaliskiej  jest firma rodzinna - Zakład Informatyki i Elektroniki MIKROSAT,
62-800 Kalisz, ul. Sułkowskiego 2, tel. (0-62) 7671842 w osobach Krzysztofa Płocińskiego  
- właściciela, oraz dzieci: Mateusza, Szymona i Marii Płocińskich, e-mail: kplocinski@mikrosat.com.pl.

 Wszystkie opublikowane materiały można wykorzystywać w każdy godny sposób pod warunkiem podania źródła.
Š 1996-2001 by Krzysztof Płociński i rodzina.