Łucja Gliksman-Pinczewska |
|
Urok późnych debiutów (o poezji Łucji Gliksman) To był debiut późny - ale od razu zauważony; debiut dojrzały - ale nie zgorzkniały. Debiut piękny i zdumiewający. Tymi słowami powitał debiut Łucji Gliksman-Pinczewskiej, urodzonej w 1913 roku w podkaliskim Opatówku, wybitny znawca literatury polskiej i hebrajskiej, Ryszard Loew. Jest to opinia, która cieszy podwójnie. Po pierwsze bowiem, to wspaniałe i historycznie zasłużone miasteczko nie miało od czasów Stefana Gillera tak wysoko ocenionej reprezentacji literackiej. Po drugie, słowa wymagającego redaktora, świetnego eseisty i sumiennego bibliografa, posiadają rzeczywistą wagę artystyczną i sankcjonują obecność poetki w świecie uznanych wartości kultury duchowej. Właściwie już w 1988 roku, kiedy Gliksman odważyła się na publikację dwóch wierszy w izraelskim almanachu Kontury, stało się jasne, że w przestrzeni polskiej literatury emigracyjnej pojawia się zjawiskowy fenomen:
- pisze autorka w utworze Rozmowa z Panią Cieślakową. Albo raczej - by ująć ściślej konstytutywną cechę tej liryki - mówi. Bo poezja Łucji Gliksman jest na wskroś dialogowa, na wielu płaszczyznach struktury prowadzi jawny bądź skryty dyskurs: z tradycją wersyfikacyjną polskiego wiersza i kanonem jego metaforyki, z korowodem wirtualnych adresatów i odbiorców, z szablonami sensów i przesłań. Słychać to doskonale w cytowanym tekście, gdzie mamy do czynienia z iście Bachtinowską wielogłosowością. Oto wyznanie kobiety uczonej, globtroterki oraz poliglotki, kontrapunktowane jest gwarowym echem zapytań dawnej, być może nawet niegramotnej, znajomej z osady. Światowość rymuje się tutaj ze swojskością, wyobcowanie z zakorzenieniem, koło wędrówki z kołkiem trwania. Ale ogólna wymowa nie zawiera w sobie banalnych stwierdzeń o przewagach włościańskiego spokoju nad zgiełkiem metropolii, nie prowokuje do stereotypowych konstatacji o - by wyrazić się w języku tytułowej bohaterki przywołanego utworu - lepszości życia czy lżejszości sumienia. Gliksman ucieka od takich truizmów, zamiast jednoznacznej puenty czy twardego morału daje w zakończeniu migotliwy i subtelny obraz tajemnicy ludzkiej obecności, powszedniej epifanii człowieka. Charakterystyczna jest pod tym względem ostatnia strofa wiersza Los, poświęconego pamięci wielkiej opatowskiej przyjaciółki poetki, Erny Wiewiórkowskiej, która w tym jednym miejscu spędziła całe życie:
Nie ma więc odpowiedzi po żadnej stronie życia. Nawet najbardziej bogata bi ografia nie upoważnia do formułowania ogólnych wniosków. A przecież taką właśnie może się poszczycić Łucja Gliksman-Pinczewska, która z rodzinnego Opatówka odbyła długą światową drogę: najpierw do stolicy, gdzie ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim; potem - już nie ze swej woli, lecz w ucieczce przed nazistami - do ZSRR, skąd cudem wyrwała się z sowieckiej kopalni węgla na Uralu i wyszła z armią Andersa na Bliski Wschód; dalej do USA, do Chicago, na Uniwersytet Harvarda, żeby znów się kształcić, zdobywać stopnie naukowe, a następnie wykładać slawistykę; na koniec do Izraela, do Tel Awiwu, gdzie stworzyła swój bezprecedensowy nie-salon literacki i gdzie podjęła się trudnej, niechybnie przekraczającej jej siły, opieki nad sparaliżowanym wybitnym polskim pisarzem emigracyjnym, Leo Lipskim. Z tej biografii płynie jednak tylko ostrożna mądrość pytań i wątpliwości, zwłaszcza gdy liryka autorki - jak często się zdarza - dotyka spraw ostatecznych, metafizycznych i eschatologicznych:
- tak pisze Gliksman w wierszu Łąka. Prostym w swojej formie niczym kuplety Tuwima, niczym piosenki Hemara. I jednocześnie bardzo mądrym w tej prostocie, bo to były ostatnie rymowane strofy, których ludzie uczyli się na pamięć z własnej woli. Poetka mówi głosem skromnym, powściąga erudycję, która przechowuje setki linijek na ten temat, w różnych formatach i metrach. Chce być zrozumiała i dla tej starej babiny, co wyprowadza krowy na podkaliską łąkę. Ta babina więcej zresztą od nas wie o rosie i trawie, nie wspominając już o firletkach albo łątkach. A cóż my wiemy o śmierci - wzdycha gdzieś między wersami Gliksman. Właśnie tyle, że przyjdzie sen bez przebudzenia, że dokądś nas wezmą i poniosą, że ciała nasze użyźnią w końcu nadrzeczne łąki Prosny czy Pokrzywnicy. Reszta jest przecież sprawą wiary, nie zaś wiedzy. Na kamiennych płytach, które autorka muska spojrzeniem w innym tekście omawianego zbiorku, toczy się walka o samopoczucie żywych. Jedne napisy próbują przekonać, że człowiek nie cały umiera, drugie zaraz odwrotnie - że śmierć wszystko zmiata. Łucja Gliksman-Pinczewska nie wybiera żadnej z tych tablic i żadnej też nie odrzuca. Z pozoru beznadziejny finał jej utworu, traktujący o kresie i nicości, można odczytać jako sugestię wędrówki, przemiany, kontynuacji. Nie może być inaczej, gdyż ten wiersz pisał się biografią autorki, choć nie ma w nim o tym ani pół słowa. Wszelako jeśli człowiek potrafi przeżyć bombardowania i ostrzały, ujść z rąk hitlerowców skazujących go zbiorowym wyrokiem na nieistnienie, później przetrzymać nieludzkie warunki uralskiej kopalni, aby nareszcie wydostać się z koszmaru obu totalitaryzmów - to w perspektywie śmierci musi mieć prawo do myślenia o wędrówce, przemianie, kontynuacji. Przedmowę do tomiku Wczoraj Ryszard Loew zakończył mocnym i nader wymownym akapitem:
Trudno o celniejsze wprowadzenie do najboleśniejszego z tematów, jakie podejmuje ta liryka. A jest to temat jakby odrębny, i przez to zrealizowany w odmiennej retoryce, egzystujący w innej przestrzeni mentalnej. Tu już nie ma miejsca na stoicką nostalgię, milknie nuta akceptującej melancholii, którą słychać było w cytowanych dotąd utworach. Wiersze żydowskie - zarówno te dotyczące wielkiej aksjologii historycznej, jak i te o współczesnym samopoczuciu moralnym - przeniknięte są duchem niezgody i niepogodzenia:
- pisze Gliksman we wstrząsającym tekście Ci co przeżyli. Ten rozpaczliwy ton, który pojawia się w literaturze pytającej o skalę wewnętrznego unicestwienia człowieka po II wojnie światowej (w polskiej poezji znamy go bodaj najlepiej z twórczości Tadeusza Różewicza, w światowej nieodparcie kojarzy się on z liryką Paula Celana) przywołuje na pamięć słynne, podręcznikowe dzisiaj konstatacje Teodora Adorno. Ale w gruncie rzeczy bliższy jest ich korekcji, której myśliciel dokonał w 1966 roku. Przytoczmy jego znamienne słowa za Fritzem Deppertem, cytującym tę swoistą palinodię w opiniotwórczym niemieckim czasopiśmie intelektualistów Zeichen und Wunder, co ciekawe - mniej więcej w tym samym czasie, kiedy ukazywał się tomik Łucji Gliksman-Pinczewskiej:
Deppert przywołał ów passus, żeby uczynić go dźwignią przestrogi przed odr adzającym się w pozjednoczeniowych Niemczech nazizmem, który zdążył już rozniecić swoje stosy w Rostocku czy Hoyerswerdzie. Gliksman dostrzegła ten sam eksterminacyjny dym w płonących szybach naftowych Zatoki Perskiej, podpalonych przez wojska irackiego dyktatora.Jak sobie radzi świadek najgłębszego w historii ludzkości upadku kulturowego, postawiony na jałowej ziemi posttotalitarnej cywilizacji? Otóż, próbuje odnaleźć zgładzone wartości między innymi w literaturze właśnie, ale bynajmniej nie na rynku oferowanych przez nią idei, bo za sprawą tych - jak słusznie mawiał Auden - nic tak naprawdę się nie zdarza, lecz w pewnej uczciwej poetyckiej powinności stylu: w powściągliwej frazie, w dyscyplinie słowa, w zobowią zaniach brzmieniowych.Łucja Gliksman nosi w sobie całą nowoczesną tradycję wiersza polskiego, od Mickiewicza i Ujejskiego poczynając, na Kasprowiczu zaś i szczególnie ulubi onym Tuwimie kończąc. Jej utwory są precyzyjnie przemyślane i sugestywnie zrobione, i jest to z pewnością częściowy choćby rezultat studiów językoznawczych u Romana Jakobsona, a także echo slawistycznej biegłości historycznoliterackiej nabytej w pracowni Michała Karpowicza. Ta poezja po prostu żyje liryką drugiej połowy XIX i pierwszych czterdziestu lat XX wieku, jak bluszcz pnie się po niej w aluzjach, cytatach, pastiszach i trawestacjach. Spójrzmy tylko na dwie świetne stylizacje. Oto pierwsza z nich:
- a to przykład drugi:
Nietrudno odnaleźć dla nich właściwe wzorce, a nawet konkretne sygnatury. Pierwszy jest skamandrycki, dotyczy oczywiście Tuwima, który z owego wczorajszego dnia przypominał sobie: Carmen, karetę, wino, walce... Drugi natomiast ma rodowód impresjonistyczny, to rzecz jasna przeklęty poeta Verlaine i jego hipnotyzujące, lunatyczne wersy: Dans un vieux parc, solitaire et glace... W tym intertekstualnym żywiole, w świecie metaliterackich odniesień, Łucja Gliksman-Pinczewska czuje się bodaj najlepiej. Obok wspomnienia opatowskiego dzieciństwa i warszawskiej młodości to jest jej niewątpliwie najmocniejszy węzeł korzeni, niemożliwy do wyrwania, zniszczenia. Najbardziej odporny na działanie czasu, bo wrośnięty w pamięć, która usłużnie podsuwa staroświeckie i dwudziestowieczne linijki. Piotr Łuszczykiewicz , "Po balu (Eseje o literaturze polskiej)"Oficyna Wydawnicza LATONA 1997 |
Twórcą i
sponsorem stron internetowych Ziemi Kaliskiej jest firma rodzinna
- Zakład Informatyki i Elektroniki MIKROSAT, |