Niemojowski Wincenty
(1784-1834), działacz polityczny, publicysta, brat Bonawentury;
poseł na sejmy Królestwa Polskiego, główny przywódca i teoretyk opozycji liberalnej
kaliszan - liberalnych działaczy szlacheckich z zachodnich terenów Królestwa
Polskiego (głównie z Kaliskiego), działających w latach 1820-1831. Kaliszanie (opozycja kaliska) występowali
w obronie konstytucji i swobód obywatelskich, dążyli do przeprowadzenia
reform gospodarczych i społecznych. Na sejmie w 1820 wystąpili z krytyką
rządu Aleksandra I, nie dopuszczając do uchwalenia rządowych projektów Kodeksu
Postępowania Karnego oraz Statutu Organicznego Senatu. W odwecie Aleksander
I zarządził tajność obrad sejmu 1825, nie dopuścił do udziału w obradach
przywódców kaliszan - braci B. i W. Niemojowskich.
Od 1818 poseł na sejmy
Królestwa Polskiego. Wraz z bratem B. Niemojowskim stanął na czele opozycji
liberalnej kaliszan. Prześladowany przez Wielkiego Księcia Konstantego i rząd Królestwa
Polskiego; po wybuchu powstania listopadowego wszedł w skład Rządu Narodowego.
Aresztowany po upadku powstania, zmarł w drodze na Sybir.
Klasyka z Marchwacza
Od 1825 roku aż do wybuchu powstania listopadowego Wincenty Niemojowski przebywał w areszcie domowym. Ponieważ liczne petycje do władz z prośbą o uwolnienie nie odnosiły skutku, postanowił sprzedać Przystań i przeprowadzić się do Wielkiego Księstwa Poznańskiego, gdzie miał wielu krewnych i gdzie przebywała jego ciężko chora żona. Majątek udało się sprzedać bez problemu, ale na wyjazd z kraju wielki książę Konstanty nie zgodził się. Wincenty nie mógł nawet pojechać na pogrzeb żony, a na dodatek znalazł się teraz w nieprzyjemnej sytuacji, gdyż mieszkał u obcego człowieka, który oprócz niego musiał znosić niezliczonych gości, odwiedzających nieustannie słynnego opozycjonistę. W końcu pozwolono Wincentemu przenieść się do
Marchwacza, należącego do Bonawentury. Tam obaj bracia nadal urządzali towarzyskie spotkania, przyjmowali gości, pisali polityczne broszury i petycje, co jeszcze bardziej rozwścieczało Konstantego.
Trzymam właśnie w ręku kserokopię broszury Wincentego Niemojowskiego Myśli dorywcze o romantyczności i romantykach, którą przysłano mi z Biblioteki Narodowej w Warszawie. Wincenty napisał ją latem 1830 roku i natychmiast wydał w drukarni Koszewskiego i Karśnickiego w Kaliszu. Ta czterdziestostronicowa książeczka pozwala zrozumieć kolejne powody, dla których brał on twardo stronę klasyków, a w walce politycznej trwał w legalnej opozycji.
Romantycy byli czymś w rodzaju futurystów XIX wieku, to znaczy odrzucali całą dotychczasową tradycję literacką jako przestarzałą, niezgodną z duchem czasu, niezdolną do wniesienia czegokolwiek istotnego do ich życia intelektualnego. Literaturę klasyczną, zarówno starożytną, jak i nowożytną, bez ceremonii proponowali odstawić do lamusa historii. W rzeczywistości gorliwość ich w tym względzie była nieco mniejsza, ale szumne deklaracje rzucane podczas prasowych polemik z klasykami pozwalały przypuszczać, że potępiają całkowicie tradycję klasyczną. Pamiętajmy, że w roku 1830 nie było jeszcze Pana Tadeusza czy Ustępu III części Dziadów, utworów, w których Mickiewicz przez żelazną dyscyplinę i niezwykłą klarowność formy złożył klasycyzmowi najwyższy hołd.
Niemojowski, który pilnie studiował prasę, wziął za dobrą monetę krzykliwe manifesty romantycznych publicystów i postanowił dać im odpór.
Zaczął od rzeczy tak oczywistej, że aż dziw bierze, że trzeba ją było czynić: obrony wielkich dzieł starożytności z powodu ich nieustępującej aktualności. "Powołać by można wiele miejsc w poetach greckich i rzymskich, które pomimo upłynionych tysięcy lat, odmieniwszy tylko nazwiska ludów i krajów, do teraźniejszych czasów zastosować by można. Przytoczę tutaj za przykład sławną mowę Neptuna do Greków z Iliady Homera: czyliż nie można było, mutatis
mutandis, powiedzieć jej z równym skutkiem do Polaków w epoce niezbyt od nas odległej? Nikt temu nie zaprzeczy, kto ją odczyta, bo miłość ojczyzny, miłość chwały i wszystkie wzniosłe uczucia zawsze są te same - we wszystkich szlachetnych narodach, po wszystkie wieki, pod każdą strefą nieba." W pogardliwym stosunku romantyków do sztuki klasycznej widział Wincenty Niemojowski zdradę własnej cywilizacji, powrót do barbarzyństwa, zaprzepaszczenie kulturalnego dorobku Europy. Szydził: "Bo kiedy prawidła nie są potrzebne, to już nie potrzeba ślęczeć nad Arystotelesem, Kwintylianem. Nie potrzeba nawet uczyć się po grecku ani po łacinie, skoro literatura starożytna, według zdania Kuriera Polskiego, już przebrzmiała i jest tylko przedmiotem uczonej ciekawości jak mumie egipskie. Ma bez wątpienia wielorakie powaby szkoła, która naucza, aby się podać bez miary kaprysom fantazji, która uwalnia młodzież od długiej nauki i głębszych rozmyślań. Tak łatwo zresztą, nawet mierności, wywołać duchy i widma, wyprowadzić na scenę rozbójników, błaznów i hipochondryków, snadne księżniczki i starych tyranów, że najmniejszy student wychodzący z szóstej klasy puścić się może w ten zawód i zyskać oklask jaki."
Broniąc wiedzy zebranej przez poprzednie pokolenia, bronił Niemojowski jedności cywilizacji. Tę jedność utrzymać można tylko czerpiąc z dorobku poprzedników. Nie oznacza to wcale niewolniczego kopiowania, czerpanie musi być czynne, ale nie można się obejść bez niego. "Nie jestem jednak za ślepym naśladownictwem Greków i Rzymian (...). Pragnę przede wszystkim, aby narodowość predominowała w poezji. Ale wszak już Kornel i Rasyn nie z samych poetów i dziejów greckich i rzymskich brali treść tragedii swoich. Wolter poszedł dalej: on napisał Zairę, potem Adelajdę du Guesclin i inne. Mamy w naszym języku Barbarę Radziwiłłównę, Ludgardę, Bolesława Śmiałego i inne tragedie, których treść wzięta jest z dziejów ojczystych, co jednak nie przeszkodziło zastosowaniu do nich prawideł greckich i rzymskich, prawideł Arystotelesa i Horacego, prawideł odwiecznych dobrego smaku i rozsądku. Bo żywioły poezji są te same we wszystkich miejscach i czasach."
Zerwanie romantyków ze sztuką klasyczną i jej prawidłami nie było jedynie wyborem estetycznym ani młodzieńczym buntem przeciw pouczeniom starszych, jego korzenie tkwiły w nowym spojrzeniu na świat. Romantycy uznali, że świat ziemski to ciemny chaos. Niemojowski dobrze to pojął, a pogodzić się z tym nie mógł. Jak wszyscy mądrzy ludzie Oświecenia nie wierzył wprawdzie, że "nasz świat jest najwspanialszym ze światów", ale podobnie jak klasycy był przekonany, że świat jest kosmosem, czyli ładem, nie chaosem. Wierzył, że choć świat zawiera tyle miejsc dla nas ukrytych w mroku, to jednak stanowi całość uporządkowaną. Odwieczne reguły poezji, których bronił, były dla niego jedynie odbiciem reguł przenikających istnienie jako takie. Stosowanie pierwszych pomaga tworzyć piękno, stosowanie drugich - odnajdywać piękno ukryte w świecie. Piękno owo w swej esencji jest to samo
"po wszystkie wieki, pod każdą strefą nieba", podobnie jak dobro i prawda. "Piękno
(le beau, das Schoene) i prawda są jedne - i zawsze, i wszędzie" - pisał w swej broszurze. Na innej zaś stronie tłumaczył: "Romantycy wzgardziwszy wszelkimi prawidłami chcą zaprowadzić do Rzeczypospolitej nauk arbitralność i anarchię. My chcemy wszędzie i zawsze panowania praw."
Potępienie romantyzmu przez Wincentego było zatem reakcją obronną organizmu, który zwietrzył w swoim pobliżu obcą, wrogą i niebezpieczną zasadę. Fantazje wylęgające się w głowach romantyków były dla niego najlepszym dowodem śmiertelnej skuteczności romantycznych jadów. Natomiast jego konsekwentna działalność legalnego opozycjonisty brała się z ufności do świata rozumianego jako ład, do świata, którego "miejsca ciemne" (na przykład Rosja) powoli, prędzej czy później, zostaną rozjaśnione. W porównaniu z romantykami Niemojowski prywatnie, jako człowiek, na pewno był o wiele bardziej szczęśliwy.
Arkadiusz Pacholski,
Kalisia Nowa nr 5/99
Fragment książki "Widok z okna na strychu", która ukazała się właśnie w wydawnictwie słowo /obraz/ terytoria.
Marchwacz dziś. Fot. Eligiusz Zybura |