Ukryte pod kamieniem
Spod zwełnionego listopadowego nieba otwieram ciężkie, kute drzwi w
zaciszne wnętrze kaliskiego kościoła Sióstr Nazaretanek. Staromodne
skrzynie ołtarzy wzdłuż ścian. Skrzypi drewno rzeźbione przez korniki i
czas. W jednonawowym mroku pełnym sennej ciszy wzrok wyłuskuje przedmiot
za przedmiotem. Po prawej stronie, za filarem chóru, w pobliżu drewnianego
pudła konfesjonału, późnobarokowe epitafium. Skąpe oświetlenie odległego
kąta wydobywa to zmarszczki na krytym brunatną farbą podłożu, to nikły
wizerunek śmierci. Kąt patrzenia odsłania lub zakrywa zarys postaci. Od
patrzącego zależy, co widzi. Średniowiecze lubowało się w scenach tańca
śmierci, gdzie w tan ruszały wszystkie bez wyjątku stany, od króla aż
po chłopka. Tutaj jest późny barok. Już po balu. Zmęczona fordanserka
odpoczywa w znużonym nasyceniu. Pewna siebie, leniwa... Nie musi się śpieszyć
w pogoni za zwycięstwem. Obraz jak obraz. Sugestywny, ale jednak martwy. Można
by go wyminąć obojętnie, jak dziesiątki innych, gdyby nie mały,
intrygujący szczegół. Z lewej strony, w zasięgu ręki patrzącego,
klamka z prowokacyjnym otokiem napisu: Otwórz żywy ku umarłym. Otwórz
kusi, ku umarłym powstrzymuje rękę. Za brunatnym plastrem epitafium nie
niepokojona przez czczą ludzką ciekawość czai się tajemnica.
Cmentarze pod posadzką
Przywykliśmy do odwiedzania cmentarzy w listopadowe święto. Nasze oczy
nawykły do nasiąkłych wilgocią nagrobków, a nozdrza do zapachu igliwia,
chryzantem i kopciu. Niewielu z nas pamięta, że tuż pod stopami, pod
kamienną posadzką kościelną deptaną tyle razy, spoczywały lub
spoczywają nadal ludzkie szczątki. W domu Pana zamieszkam po wszystkie
moje dni mówi psalmista. Jest w tych słowach wiara w życie ukryte w Bogu
za granicą śmierci, ale także (niezgodna z intencją psalmisty) realność
ludzkiego zwyczaju. W czasach powstawania lokacyjnego miasta, w wieku XIII a
także następnych, chowano zmarłych tuż koło świątyni. Potwierdzają tę
regułę późniejsze odkrycia dokonane w bezpośrednim otoczeniu kaliskich
kościołów. W okresie międzywojennym dostarczały tematu lokalnej prasie
kości przodków wykopane przy budowie placu św. Stanisława. Współcześnie
dreszcz emocji budziły szczątki ludzkie odsłonięte podczas prac
prowadzonych na terenie przyległym do kaliskiej bazyliki. Wokół murów kościelnych
chowano zwykłych mieszkańców, nie wybijających się niczym ponad ludzką
przeciętność. Brać zakonna, duchowni, fundatorzy świątyń, dobrodzieje
i ludzie znaczni urodzeniem mieli swe miejsce w środku, wewnątrz świątynnych
murów. Duchowni pod prezbiterium, inni w podziemiach bocznych naw, niekiedy
również pod nawą główną. Czasy bywały wtedy niespokojne, wojny, głód
i zarazy dziesiątkowały ludzi, stąd tłok był zawsze w podziemiach
ogromny. Co jakiś czas trzeba było zmarłym zakłócać spoczynek, opróżniając
podziemne krypty z zetlałych szczątków ludzkich. Po takich porządkach
przybywała mogiła na przykościelnym cmentarzu, opatrzona zwykle tabliczką
ze stosownym napisem. Do dziś można oglądać jedną z nich przy wejściu
do byłego kościoła OO. Reformatów (obecnie Nazaretanek), z wierszykiem ułożonym
przez ks. Hieronima Baczyńskiego:
Tu w objęcia matki ziemi
Są złożone kości ludzi,
Które kiedyś razem z twemi
Na sąd Boga Anioł zbudzi.
Niech odpoczywają w pokoju.
W 1803 roku kamera pruska wydała zakaz grzebania umarłych wewnątrz kościołów.
Wyjątek stanowili zakonnicy, którym nadal przysługiwało prawo pochówku
we wspólnej krypcie pod prezbiterium. Świeccy, z uwagi na przepełnienie
cmentarzy przykościelnych, musieli emigrować poza mury miasta na Rogatkę,
Tyniec i kolejne miejskie nekropolie, przybywające w miarę upływających
lat. Zdarzały się od czasu do czasu, za specjalną zgodą, pochówki wewnątrz
kościołów, ale już bardzo rzadko. Do naszych czasów przetrwało w kościelnych
podziemiach niewiele: prochy prymasa Karnkowskiego w krypcie między nawą główną
a prezbiterium bazyliki św. Józefa, przeniesione tam z byłej świątyni
jezuickiej po przekazaniu jej w ręce ewangelickiej gminy. Razem z nim szczątki
dwóch biskupów kalisko - kujawskich z XIX wieku oraz zakonnym zwyczajem
zsypane w gliniane naczynia prochy jezuitów. Pod prezbiterium kościoła
OO. Franciszkanów spoczywają zetlałe kości braci mniejszych i ich świeckich
benefaktorów. W świętym Mikołaju według wszelkiego prawdopodobieństwa
rzecz ma się podobnie. U OO. Reformatów niezakłóconym snem śpią Piotr
Sokolnicki, fundator kaplicy Matki Boskiej Rycerskiej oraz Ignacy Kliński z
Gąsina ostatnia osoba złożona na pośmiertny spoczynek w podziemiach tego
kościoła. Znacznie tłoczniej jest w krypcie pod kaplicą św. Jana
Nepomucena na kościelnym dziedzińcu.
Co zostało w innych świątyniach nie wiadomo. Nie prowadzi się badań
nastawionych na poszukiwanie tego typu obiektów. Odkrycia przytrafiają się
z rzadka samorzutnie, zwykle przy pracach związanych z zakładaniem
instalacji cieplnych, jak zdarzyło się choć by w dawnym kościele
jezuickim (obecnym garnizonowym) w styczniu 1983 r. Uratowana od zniszczenia
krypta zawierała doczesne szczątki członków rodziny Zaleskich,
Waliszewskich i Ponińskich, wymienionych imiennie na sporym barokowym
epitafium z czarnego mar muru, umieszczonym po prawej stronie prezbiterium.
Nie wszystek umrę
Epitafia, pomniki nagrobne, płyty pamiątkowe. Zewnętrzne znaki tego, co
niedostępne ludzkim oczom, ukryte głęboko pod kamieniem posadzki. "Następująca
potomności, czytaj żalu, miłości, honoru, charakter w różnych
imionach, w których niejednego wieku i czasu zebranych wielu wieków ozdobą
śmierć została, a pobożność odnawia". W 1611 r. kapituła gnieźnieńska
uczciła wystawieniem pomnika nagrobnego pamięć wielce zasłużonego dla
Kalisza prymasa Stanisława Karnkowskiego. Na wczesnobarokowym pomniku z
piaskowca i czerwonego oraz brązowego marmuru prymas w pozie oranta klęczącego
pod krzyżem. Podobne w formie przedstawienia zmarłego, późnorenesansowe
epitafium Piotra Bolelickiego znajduje się w kościele OO. Franciszkanów.
Jeszcze dawniejszą, późnogotycką kamienną płytę nagrobną Jana i
Katarzyny Ciświckich z Żernik, z wyobrażeniem całych postaci obojga małżonków
oglądać można w dawnym kościele pojezuickim. W obecnym epitafium rodziny
Łubieńskich z portretami malowanymi na miedzianej blasze. Aleksander z Łubnia
Łubieński wraz z dwiema kolejnymi żonami Antoniną Wężykówną,
miecznikówną dobrzyńską i Marianną Radomicką, wojewodzianką poznańską
wystąpili pośmiertnie na słynnej poznańskiej wystawie Vanitas. Portret
trumienny na tle sarmackich obyczajów pogrzebowych, robiącej furorę na
przełomie 1996 i 1997 roku.
Ukryte pod kamieniem
Epitafia, nagrobki, tablice pamiątkowe... Nie sposób ich wymienić. Łacińskie
i polskie napisy, nazwiska znane obok dawno zapomnianych, tytuły chwały
wzruszające dziś archaicznością. Czyjś smutek i łzy skojarzone w
kamieniu z prostym doświadczeniem ludzkie go przemijania, jak w owej
inskrypcji Janusza Przybysławskiego i jego małżonki Zofii Kijewskiej, którzy
Anno Domini 1622 "synowi swemu Daryuszowi grob zmurowali i wszytko śmiertelne
przy nim tu pochować kazali. Tu sobie z matką, bracią, siostrami miesce
zostawuią, a onemu w Łasce Bożey czekać wszytkich roskazuią".
Zgoda na przemijanie, zgoda na ból i łzy, zgoda na nieuchronne... Hic
iacet peccator Brakowałoby czegoś do pełni obrazu, gdyby nie ta płyta z
czerwonego kamienia, wmurowana przed progiem reformackiego kościoła w połowie
roku Pańskiego 1706. Hic iacet peccator. Tu spoczywa grzesznik. Historycy
odkryli jego imię i stan. Tajemnica ludzkiego sumienia spoczywa ukryta w
Bogu. Pokora lub żal za grzechy przygniecione kamieniem oczekują
cierpliwie dnia Bożego sądu, owym krótkim peccator żebrząc o modlitwę.
Stopy wchodzących do środka modlą się głośnym szuraniem.
Jolanta Delura Kalisia Nowa nr
11/97
Fot. J. Romaniuk
|