Nad Prosną
Trzydzieści trzy kaliskie
mosty
Wianki, spacery, majówki
Zawsze na wznoszącej fali
Nad Prosną
Wydawałoby się, że Kalisz opisany i zbadany jest tak dokładnie, że nie ma już miejsca na włożenie palca czy pióra. Po bliższym jednak poznaniu wszelkiego rodzaju materiałów i opracowań okazało się, że dotychczas brak szczegółowej i pełnej rozprawy o Prośnie - rzece, która od niepamiętnych czasów ściśle związana jest z Ziemią Kaliską i Kaliszem. Toteż w 1986 roku podjąłem próbę opisania jej dziejów i ten skromny artykuł jest dużym skrótem owego opracowania.
Rzeka Prosna jest ściśle związana z dziejami naszej kaliskiej ziemi. Przed wiekami służyła jako drogowskaz i trakt wodny dla kupców rzymskich wędrujących szlakiem nazywanym "bursztynowym", potem broniła średniowiecznych kaliszan przed najazdami wrogów, ale także, niestety, zalewała ich najczęściej ubogie uprawy i siedziby. Rzeka Prosna płynęła przez nie nazwaną jeszcze Ziemię Kaliską wieloma korytami i meandrami, tworząc piaszczyste wyspy i łachy. W latach zaborów, nie z jej winy, była granicą sztucznie dzielącą ziemie Wielkopolski. Dziś znów jednoczy te ziemie i ludzi, zabliźniając powoli zadane przez zaborców rany.
Szerokim korytem wpływa Prosna w granice miasta, a śródmieście obejmuje trzema ramionami. Jedno z nich, o nazwie Bernardynka, już na terenie parku jest zasilane przez największy jej dopływ - Swędrnię, a przy końcu ulicy o dziwnej nazwie Babina łączy się z głównym korytem. Inny kanał, zwany Rypinkowskim, Bernardynka i główny nurt Prosny łączą się daleko za miastem w jedno i płyną ku północy, gdzie w okolicach miasta Pyzdry wpadają do Warty.
Od setek lat istniało jeszcze koryto, zwane Babinką, od ulicy, obok której przepływała, o nazwie Babina. Ten długi odcinek został zasypany przez Niemców w latach czterdziestych gruzem, piaskiem, śmieciami i... książkami z polskich bibliotek publicznych i prywatnych. Na zasypanym korycie utworzono zieleniec zwany plantami, które przedłużając zieleń parkową opasują teraz całe śródmieście. Jeden z badaczy - archeolog i historyk - przypuszcza, że zasypane koryto mogło być wykopane sztucznie, co miało tworzyć fosę wokół murów obronnych, które tak właśnie przebiegały. Załączona mapka przedstawia próbę rekonstrukcji układu rzecznego z okresu istnienia grodu na Zawodziu i z początków organizowania się Kalisza na nowym miejscu.
Koryta rzeki zmieniały się nie tylko przed i poza miastem, najwięcej może zmieniały się one w jego obrębie. Próba rekonstrukcji układu rzeki ukazuje, jak skomplikowany był to zespół jeszcze w XVIII wieku, kiedy śródmieście rozłożone było na największej wyspie. Rozbudowa miasta, powodzie zalewające dzisiejsze śródmieście i tereny przyległe, zmusiły mieszkańców do zabezpieczenia ich wałami ochronnymi, wyprostowania koryt dla szybszego przepływu, pogłębienia i poszerzenia. Tak na przykład już w XVII w. odsunięto koryto rzeki od murów obronnych dla poszerzenia miejsca na rozbudowę na zapleczu kolegium jezuickiego, a w połowie XIX wieku podjęto największe roboty regulacyjne przeprowadzone według projektu inż. Urnańskiego. Projekt zamierzał wszystkie kanały połączyć z sobą poniżej miasta. W ten sposób powstał m.in. kanał Bernardynka, który niegdyś był strumieniem wypływającym z łąk potynieckich. Podobnie i Kanał Rypinkowski wypływał jako woda z bagnistej łąki z części, która dziś jest cmentarzem żołnierzy radzieckich za teatrem.
Dodatkowym efektem prac regulacyjnych Prosny było osuszanie terenów, co w następstwie dało miejsce pod poszerzanie parku, a później terenów rekreacyjnych i sportowych. Prosnę uregulowano, wzbogaciła się ona o nowe koryta, które zmniejszały wylewy. Niestety, żywioł jest silniejszy i w dziesięć lat po wielkiej regulacji powódź spowodowała ogromne straty materialne, a "Kalisz i okolice przedstawiały jedno wielkie morze" - pisała prasa miejscowa. W roku 1873 regulację Prosny uzupełniono i poprawiono, ale mimo to w 1880 r. ponownie powódź poczyniła wielkie szkody, głównie w Parku. Kolejne wyrównywanie, już znacznie skromniejsze, przeprowadzono dopiero w czasie okupacji. Zasypano jedno koryto, które niegdyś otaczało mury obronne, poczynając od dawnej ulicy Parkowej (w pobliżu szkół muzycznych) do końca ulicy Babina. Zlikwidowano zakole rzeki w pobliżu Stowarzyszenia Rzemieślników oraz drugie wybrzuszenie na Kanale Rypinkowskim na tyłach zabudowań telegrafów. Tę część skarp wyłożono wówczas płytami nagrobkowymi ze zlikwidowanych cmentarzy żydowskich w liczbie około 2000. Roboty regulacyjne zmieniały układ rzeki na terenie miasta, ale zmieniały także pejzaż przez przedłużenie zieleni parkowej, która opasała całe śródmieście. Zlikwidowano także tzw. "dołek diabelski" w pobliżu mostu kolejowego.
Przez około 50 lat poziom wód w Prośnie znacznie się obniżył, wskutek czego straciły na znaczeniu przystanie wioślarskie, których było 7 czy 8, a zatem i sport wioślarski upadł, zmuszony do przeniesienia się na nowo zbudowany zalew we wsi Szałe. W porównaniu z układem rzeki na terenie miasta przed 200 laty, dzisiejszy jest bardzo skromny, a przepływ wody jest znacznie mniejszy i jeszcze regulują go trzy stawidła: w pobliżu KTW, w pobliżu stadionu kolarskiego i koło Domu Muzyka, naprzeciw kościoła franciszkańskiego. Nie mogę sobie wyobrazić, jak by wyglądała dziś historia miasta, gdyby nie przepływała tędy Prosna. Nadaje ona wiele uroku, ale i narzuca wielkie koszty utrzymania kanałów, nie mówiąc o kłopotach z jej czystością. Od samego początku istnienia Kalisza średniowiecznego położonego na wyspach, istniały mosty, które łączyły miasto z przedmieściami i światem, ale "Mosty na Prośnie" to oddzielny temat.
WŁADYSŁAW KOŚCIELNIAK, Kalisia Nowa nr 8/98
TRZYDZIEŚCI TRZY KALISKIE MOSTY
(...) Dużo kłopotów sprawiło mieszkańcom naszego miasta pytanie M. Orłosia: Ile jest u nas mostów? Padały odpowiedzi, że od kilku do kilkunastu. Licytowaniu się kres położył Władysław Kościelniak. Prowadzący program dziennikarz odwiedził wcześniej znanego artystę, i autorytet w sprawach miasta, w jego pracowni. Mamy dwadzieścia dziewięć mostów i cztery większe przepusty - brzmiała odpowiedź. Nie przypadkowo więc Maria Dąbrowska nazwała Kalisz polską Wenecją i włożyła te słowa w usta jednego z bohaterów swej powieści "Noce i dnie".
Warto dodać, że Pan Władysław jest autorem opracowania "Prosna, rzeka naszego miasta" wydanego przez Gminną Bibliotekę Publiczną w Opatówku i, jak sam pisze w przedmowie do książki, ponieważ dotychczas nie spotkał pracy poświęconej tej rzece, pragnie zwrócić uwagę na interesujący temat. Na zakończenie wystąpił popularny piosenkarz Mieczysław Szcześniak. Zaśpiewał o swoim dzieciństwie na Nowym Świecie. Nie ulegało wątpliwości, że spędził je w Kaliszu.
Wianki, spacery, majówki
Sięgamy dziś po wspomnienia miłośników folkloru Kalisza z pewną nutką wzruszenia, której trudno uniknąć spoglądając na kruchość owego świata, którego pośród nas z każdym dniem coraz mniej.
Z wioślarskim sztandarem
Gdy wiosna zaczynała się na serio Kaliskie Towarzystwo Wioślarskie spływało łodziami na Zawodzie. Tam w starym, drewnianym kościółku noszącym imię św. Wojciecha odprawiano uroczystą mszę św. Kawalkada świeżo odmalowanego i umajonego zielenią sprzętu wyruszała z przystani w Nowym Parku, zwanym dziś Ogródkiem Jordanowskim. Ponieważ nie dla wszystkich wystarczyło miejsca, przeważająca część wioślarskiej braci maszerowała na Zawodzie zwartą kolumną wzdłuż rzeki. Lśniły w wiosennym słońcu srebrne guziki galowego stroju i emblematy KTW. Kremowobiałe wełniane spodnie, granatowe marynarki i takież czapki z daszkiem i blaskiem srebrnych otoków ciągnęły oczy dziewcząt. W drogę powrotną bractwo ruszało wzdłuż rzeki, kto się zmieścił - łodziami, reszta znowu pieszo, ale uroczyście, z wioślarskim sztandarem. Na wysokości domku Machowicza, mieszkańca Starego Miasta, który prowadził tu prywatny wynajem łodzi, przygotowywano się do defilady oczekiwanej na wałach przez tłumy kaliszan. Na przystani pod sztandarem prezes Towarzystwa odbierał defiladę: pierwsze - łodzie sportowe, których załogi naprzeciw przystani wyjąwszy wiosła z dulek stawiały je pionowo, w ślad za nimi to samo czyniono na łodziach spacerowych i kajakach. Po nabrzeżnym tłumie przebiegał szmer podziwu. A potem, oczywiście, były przemówienia i oficjalnie otwierano kolejny sezon wioślarski. Kończono wspólnym obiadem w Klubie Zimowym naprzeciw teatru i wieczornym spotkaniem towarzyskim z tańcami. Prosna stała otworem dla wioślarskiej braci.
Pływający korowód
Niedługo potem nastawało prawdziwe szaleństwo "wianków", czyli dawnych pogańskich "sobótek" ochrzczonych przez św. Jana. Na kaliskich przystaniach, których było kilka (zaraz za stawidłami właściwa przystań KTW, obok niej wojskowa, dalej policyjna, a po drugiej stronie rzeki, za stadionem - żydowska) wrzało. W tym dniu wylegał na Prosnę i nad Prosnę kto żyw. Nawet z pobliskich wsi i miasteczek zjeżdżano, by obejrzeć barwne widowisko. Na rzece przewijał się prawdziwie bajeczny korowód: rekiny, grzyby, murarze, cieśle, kowale przy pracy, rusałki, akrobaci, harcerze przy ognisku, strażacy gaszący pożar, a wszystko to na łodziach, których prawdziwe mnóstwo cieszyło oczy gapiów. Nie brakło nawet tramwaju z konduktorem i dzwonkiem. W latach nieco późniejszych pojawiła się moda na kwiaty nenufarów, chińskie dżonki i świętojańskie robaczki. Nad barwnym widowiskiem królowała muzyka w wykonaniu orkiestr - strażackiej i wojskowej, wspomaganych przez popisy śpiewacze kaliskich chórów koncertujących z umajonych łodzi. Między całą tą pływającą, barwną, rozśpiewaną i rozświetloną tysiącem lampionów zgrają pełgały małe światełka wianków puszczanych na wody Prosny przez dziewczęta i chłopców z Zagorzynka, Zawodzia, Starego Miasta i młodzież spacerującą tego dnia po parku. Ale prawdziwe klou programu, oczekiwane od dawna, rozgrywało się wysoko w górze, nad głowami rozentuzjazmowanego tłumu. W czerwcowe niebo lała się lawina ognia: tryskające węże ogniste, młyny, tysiąc rozmaitości, aż po ognisty wodospad Niagara i płonący napis "Dobranoc", którym żegnano widzów po świętojańskiej północy.
Tysiąc rozmaitości
Od tej chwili Prosna ożywała na dobre. Rozpoczynały się treningi klubów, regaty, spacery łodziami z zaimprowizowaną naprędce muzyką, a jako że w tych czasach nasza kaliska rzeka była całkiem imponującą wodną arterią - nie brakowało również wypadów za miasto kursującym tutaj stateczkiem parowym. Ci, którzy nie mieli w planach odleglejszych wypraw, mogli opalać się w coraz mocniej przygrzewającym słońcu na nadrzecznych plażach, których było wiele i skorzystać z kąpieli w czystej jeszcze rzece. Pływające bufety wabiły smakołykami, wzdłuż brzegów co kilkaset metrów rozkładały się ogródki, w których można było zjeść, wypić i potańczyć do syta przy dźwiękach orkiestry. Jeśli zabrakło pieniędzy, co w owych ciężkich czasach przydarzało się często - po prostu zabierano na plażę rodzinę i suchy prowiant.
Po prawej stronie rzeki, na wysokości Zawodzia, restaurator kaliski Kowalski (imienia nie pomnę) wybudował piętrowy dom z przeznaczeniem na restaurację i kawiarnię w dzień, a w nocy dancing i lokal z kabaretem. Na zewnątrz, przed budynkiem umieszczono muszlę koncertową dla orkiestry na czas zabaw pod gołym niebem, które w upalne wieczory właśnie na dworze miały największy urok. Tutaj też ustawiono stoliki i stoły strzelnicze (od których to mówiło się o chodzeniu na strzelnicę)
oraz modne bardzo podówczas huśtawki w kształcie łódek o pojedynczych siedzeniach. Nie brakło nawet staromodnego bicykla o wielkim przednim kole, na którym panowie dawali przed wybrankami popisy zręczności i kataryniarza z nieodłączną papugą. Gorące i zimne smakołyki dopełniały całości. Największy urok majówek Już wcześniej rozklejano na płotach i drzewach afisze zawiadamiające: co, kto, gdzie i kiedy, lub wysyłano prywatne zaproszenia. Potem stateczkiem, motorówką mogącą zabrać około 60 osób lub łodziami o wdzięcznych nazwach "Wanda", "Krakus" wypływano w dół i w górę rzeki, najczęściej do Żydowa lub bliższych Piwonic, gdzie w letnim ogrodzie można było wypić kefir, zjeść ziemniaki z kwaśnym mlekiem, jagody ze śmietaną albo wiśnie z cukrem.
Najulubieńszym celem majówkowych wypraw były okoliczne lasy - Winiary, Wolica, Brzeziny, Skarszew. Po amatorów odpoczynku na leśnej polanie zjeżdżały drabiniaste wozy zaprzężone w konie ubrane wstążkami i świeżą zielenią. Gromada zasiadała na wąskich ławeczkach przykrytych kocem, część wzdłuż drabinek, wywiesiwszy nogi na zewnątrz, i ze śpiewem ruszano na wyznaczone miejsce, gdzie drewniana platforma już czekała na tańce, stroiła się orkiestra i przygotowywano specjalne atrakcje. Rozkładano koce i prowiant jak najbliżej estrady i zaczynano zabawę. Dęta orkiestra grała, tańczono na zabój, przerywając sobie udziałem w fantowej loterii, z której dochód był zapłatą dla orkiestry, a fanty - zwykle żywe prosiaki, kury, owce, drobne przedmioty codziennego użytku - budzącą radość, choć niekiedy kłopotliwą niespodzianką dla wygrywających. Czasu było wiele, nie brakowało więc też gier i zabaw zręcznościowych. Po wysokim słupie wysmarowanym świecą wspinano się po nagrodę umocowaną na górze, ścigano się w workach, przeciągano linę, stawano do wyścigów boso po igliwiu, grano w piłkę, trzeciaka, szlachetnego, które to nazwy dzisiaj niewiele nam mówią, wtedy budziły jednak prawdziwą wesołość. Jeżeli zabawę przyprawiono nadto wódeczką, bywały i starcia, choć starano się zwykle zachować porządek i dobry nastrój, w którym wracano do domów nieraz już nocą, śpiewając po drodze do wtóru mandolin, organków, okaryn lub bez akompaniamentu, lecz z całego serca.
Tak szukano wytchnienia od miejskiego życia przez całe lato, bowiem majówki (wbrew nazwie) wybiegały daleko poza miesiąc maj i trwały dokąd na to pozwalała aura. Jest co wspominać.
Jolanta Delura, Kalisia nowa nr 5/99
Założone przez Jana Piotra Dekowskiego koło Miłośników Folkloru miasta Kalisza istnieje już ponad 20 lat. Spisane przez jego członków materiały wspomnieniowe stały się podstawą do opracowania cyklu "Kaliskie pory roku".
Mieszkańcy Domu Kowalskiego wodę noszą ze Starego Miasta.
Fot. Eligiusz Zybura
Zawsze na wznoszącej fali
Ratownicy WOPR zabezpieczają imprezy odbywające się na wodach: doroczne mistrzostwa w triathlonie, uroczystości "wiankowe" czy też nadwodne festyny. Wszystkie działania zyskały uznanie i aprobatę społeczną.
W latach dziewięćdziesiątych minionego stulecia, w wyniku usilnych starań grupy kaliskich działaczy, przychylności gubernatora kaliskiego Michała Piotrowicza Daragana i zgody Zarządu Głównego Cesarskiego Rosyjskiego Towarzystwa Ratowania Tonących w Petersburgu, utworzony został kaliski okręg tego Towarzystwa. Na czele organizacji stanął znany kaliski prawnik Józef Radwan. Jak się później okazało, wybór był tak trafny, że pełnił on funkcję prezesa przez długie lata, również po zmianie nazwy stowarzyszenia na Kaliskie Towarzystwo Wioślarskie, a w przyszłości stał się inicjatorem utworzenia Polskiego Związku Towarzystw Wioślarskich. Do statutowych celów organizacji należało utrzymywanie bezpieczeństwa na wodach, bezpośrednie ratowanie tonących, pomoc w przypadkach powodzi oraz nauczanie pływania. Członkowie Towarzystwa od chwili jego powstania przystąpili do realizacji tych zadań z pełnym zaangażowaniem. Świadczą o tym liczne informacje zamieszczane w ukazującej się w tym czasie "Gazecie Kaliskiej", wydawanej i redagowanej przez Józefa Radwana. Stowarzyszenie rozwijało się w szybkim tempie. W 1898r. liczyło prawie stu członków. O jego randze świadczy fakt, że honorowym członkostwem obdarzeni byli: członek Rady Państwa, generał adiutant książę A. K. Imeretyński oraz gubernator kaliski, Tajny Radca Dworu Michał Piotrowicz Daragan, osoba niezmiernie przychylna Polakom i zasłużona dla miasta. Jak podaje sprawozdanie, w rok po założeniu organizacja posiadała: "8 łódek różnych typów oraz potrzebną ilość sprzętu ratunkowego, budżet zaś wynosił 900 rubli", co stanowiło pokaźną sumę.
Działalność Towarzystwa zyskała w krótkim czasie uznanie władz w Petersburgu. Jak donosiła "Gazeta Kaliska" za wydawanym przez organizację biuletynem "Ratunek na wodach", w Kaliszu przebywał inspektor Oddziału Bałtyckiego Towarzystwa kapitan I-go stopnia baron Nolken, skierowany przez Zarząd Główny celem przeprowadzenia rewizji. Kontrolujący wysoko ocenił działalność miejscowej organizacji, szczególnie umiejętności ratowników, a Zarząd Główny wyraził władzom kaliskiego okręgu uznanie za "odpowiedni kierunek działalności". Wspomniany biuletyn "Ratunek na wodach" informuje również, że w Kaliszu utworzona została szkoła pływacka. Donosi także, że rozpoczęto budowę nowej przystani oraz podkreśla potrzebę dokonania pomiaru głębokości rzeki Prosny.
Powracając do problematyki pływania, w jednym z numerów "Gazety Kaliskiej" z lat późniejszych, zamieszczony został artykuł na temat tej dziedziny sportu. Nie podpisany autor, oprócz wskazówek dotyczących nauczania pływania oraz jego zalet, podaje również zasady bezpiecznej kąpieli. Wymienione wskazówki oraz przestrogi są do dziś aktualne i powtarzane we współczesnych publikacjach. Można domniemywać, że opracował je dr Leon Wernic, członek Towarzystwa i autor znanej broszury "Jak ratować tonących", wydanej w 1902 r.
Z zamieszczanych w kolejnych numerach "Gazety Kaliskiej" licznych informacji wynika, że ratownicy Towarzystwa interweniowali często i skutecznie. Prosna w tym czasie była rzeką głęboką i niebezpieczną. Pływał po niej nawet statek turystyczny. Dno miała grząskie, a nurt pełen był wirów pochłaniających nawet niezłych pływaków. W "Gazecie Kaliskiej" mają miejsce dokładne opisy skutecznych akcji ratowniczych. Po latach pełnych sukcesów, w
1907 r. Okręg Kaliski Cesarskiego Towarzystwa Ratowania Tonących przemianowany został na Kaliskie Towarzystwo Wioślarskie. Liczyło ono w tym czasie 174 członków. Prezesem został nadal Józef Radwan. Statut KTW stanowił, że ma ono za zadanie rozwój sportu wioślarskiego, niesienie pomocy tonącym i podczas powodzi oraz naukę pływania. Przejmowało więc w zasadzie dotychczasowe zadania poprzedniej organizacji. Niestety, w okresie międzywojennym oraz w pierwszych latach po II wojnie światowej założenia statutowe dotyczące ratownictwa wodnego zostały prawie całkowicie zaniechane. Do kontynuacji tradycji ratowniczych powrócono w latach sześćdziesiątych. 24 czerwca 1963 r. na zebraniu założycielskim grupa sympatyków tej dziedziny: Robert Herbich, Józef Wiśniewski, Bogdan Manikowski, Marian Rataj, zainaugurowała w Kaliszu działa1ność Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Przyjęto tymczasowy regulamin organizacyjny regulujący działalność stowarzyszenia. Pod koniec 1963 r. liczyło ono 26 członków. Rozpoczyna się werbowanie do organizacji młodzieży, a następnie żmudna praca szkoleniowa. Daje to widoczne rezultaty, bo w 1964 r. organizacja ma już 46 członków, w tym 5 ratowników I kl., 29 II kl. oraz 2 płetwonurków. Kolejne lata przynoszą dalszy wzrost ilościowy członków. 24.02.1968 r. na zebraniu sprawozdawczo - wyborczym powołany zostaje w Kaliszu Zarząd Powiatowy WOPR. Funkcję prezesa powierzono Robertowi Herbichowi, wiceprezesa Wacławowi Nowakowi, a sekretarza Feliksowi Machowiczowi.
W niedługim czasie organizacja wzbogaciła się o nowy, specjalistyczny sprzęt ratunkowy w postaci aparatów do nurkowania, łodzi motorowych oraz gumowego pontonu. Trwa intensywne szkolenie, w szkołach prowadzona jest działalność profilaktyczna, rosną szeregi wykwalifikowanych ratowników. Przynosi to widoczne i wymierne efekty. W tym samym roku drużyna w składzie: Zenon Kowalski, Stanisław Fibich oraz Tadeusz Strosin zajmuje 9 miejsce w ogólnopolskich zawodach ratowników. Inne zespoły wyróżnione są w konkursie "Kierunek-bezpieczne wody".
Latem 1968 r. dotychczasowy prezes Zarządu Powiatowego Robert Herbich opuszcza na stałe Kalisz, a jego miejsce zajmuje Wacław Nowak, który będzie organizacją kierował do 1976 r., tj. do chwili powołania w Kaliszu struktury wojewódzkiej WOPR.
W 1971 r. uprawnienia instruktorów ratownictwa wodnego otrzymali: Wacław Nowak oraz Jan Gracz i od tej pory zaspokajać będą potrzeby szkoleniowe południowo-wschodniej części Wielkopolski. Utworzona zostaje wkrótce specjalistyczna drużyna ratownictwa podwodnego, złożona z wykwalifikowanych płetwonurków. Kształtuje się doświadczona kadra działaczy, którzy z chwilą wprowadzenia reformy administracyjnej kraju, zasilą organizację wojewódzką WOPR.
Rok 1976 otwiera nowy rozdział w historii kaliskiego ratownictwa wodnego. Powstaje grupa założycielska struktury wojewódzkiej, w skład której wchodzą m.in. Wacław Nowak - dotychczasowy prezes Zarządu Powiatowego, Zbigniew Białek - sekretarz Zarządu Powiatowego, Józef Gola - senior - kierownik Wydziału Kultury Fizycznej i Turystyki Prezydium Miejskiej Rady Narodowej, Bohdan Adamczak - redaktor tygodnika "Ziemia Kaliska". 4 stycznia 1976 r. odbywa się Zjazd Założycielski Wojewódzkiego WOPR. Prezesem zarządu wybrany zostaje Zbigniew Białek, wiceprezesami Wacław Nowak i Marek Karbowski, sekretarzem Henryk Dworczak. Dwaj pierwsi kierują organizacją nieprzerwanie po dzień dzisiejszy. Decyzją wojewody kaliskiego z 24 marca 1976 r. Wojewódzkie Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe w Kaliszu wpisane zostaje do rejestru stowarzyszeń i związków Urzędu Wojewódzkiego. Powołane zostają oddziały terenowe w: Kaliszu, Krotoszynie, Ostrowie Wlkp., Koźminie, Jarocinie, Pleszewie, Kępnie, Sycowie i Wieruszowie. Niestety, w dalszych latach niektóre z nich przestały prowadzić działalność statutową i zostały rozwiązane, a w ich miejsce powstały samodzielne drużyny. Do dziś oddziały Wojewódzkiego WOPR działają w Kaliszu, Krotoszynie, Ostrowie Wlkp. i Sycowie, choć ten ostatni prawdopodobnie zostanie również rozwiązany.
W latach sześćdziesiątych oddany zostaje do użytku sztuczny zbiornik wodny w Gołuchowie, a w końcu lat siedemdziesiątych podobny w miejscowości Szałe koło Kalisza. Następnie powstają mniejsze akweny w Ostrowie i Kobylej Górze. Z przeprowadzonej przez Zarząd Wojewódzki inwentaryzacji zbiorników wodnych wynika poważny przyrost zasobów wodnych na terenie województwa. Opiekę nad zalewem w Szałem obejmuje Zarząd Miejski WOPR w Kaliszu, natomiast nad zbiornikiem gołuchowskim tamtejsza samodzielna drużyna. W widoczny sposób ulega poszerzeniu baza stacji ratowniczych nad wspomnianymi wodami. Dzięki inicjatywie prezesa Zarządu Miejskiego w Kaliszu, Józefa Goli - juniora, pomocy finansowej władz miasta oraz kaliskiego rzemiosła, wybudowana zostaje nad zalewem w Szałem stanica ratownicza wyposażona w nowoczesny sprzęt, w tym w środki łączności radiowej. W 1994 r. stanica otrzymuje imię Józefa Radwana, prekursora ratownictwa wodnego na naszym terenie. Ponadto w Szałem, w budynku i na terenie przejętym po byłej szkole gminnej, powstaje Wojewódzki Ośrodek Szkolenia Ratowników. Dzięki pomocy Zarządu Głównego baza wyposażona zostaje w niezbędny sprzęt ratunkowy i szkoleniowy. Na przestrzeni lat różnie kształtował się stan ilościowy członków organizacji. W 1976 r. posiadała ona 9 oddziałów, 56 drużyn, 607 członków, w tym 196 ratowników. Stan ten z uwagi na rotację członków ulegał ciągłym zmianom. W 1997 r., w wyniku wcześniejszej likwidacji nieefektywnie działających jednostek terenowych, organizacja miała 3 oddziały, 26 drużyn, 1245 członków, w tym 843 ratowników różnych stopni. Jak z powyższych danych wynika, zmniejszyła się liczba oddziałów i drużyn, ale jednocześnie dwukrotnie wzrosła 1iczba członków. W wyniku intensywnego szkolenia ponad czterokrotnie wzrósł też stan ratowników. Ratownicy, poza statutowymi formami działalności, w 1979 r. brali czynny i skuteczny udział w akcji powodziowej na terenie Rajskowa. Szereg drużyn uczestniczyło w ogólnopolskim konkursie "Ratujemy tonących". Wśród kilkakrotnie wyróżnionych znalazły się zespoły ratownicze z Gołuchowa i Szałego.
Organizacja odbyła od chwili swego powstania pięć zjazdów wojewódzkich i niebawem wkroczy w XXI wiek pod sprawdzonym kierownictwem i wzbogacona o doświadczenia minionego stulecia.
WACŁAW NOWAK, Kalisia Nowa nr 4/98
Fot. 1 Uroczyste odsłonięcie tablicy poświęconej Józefowi Radwanowi w stanicy miejskiej WOPR w Kaliszu - Szałem.
|