ŚLADAMI MARII DĄBROWSKIEJ:
WSPOMNIENIA, POWROTY, MATERII ŻYCIA PRZETWARZANIE

      W grudniowym świątecznym numerze "Ziemi Kaliskiej" z ubiegłego roku, Tadeusz Drewnowski ogłosił fragmenty Dziennika Marii Dąbrowskiej, częściowo związane z jej przyjazdem do Kalisza w roku 1960. W ostatnim numerze "Południowej Wielkopolski", Edward Polanowski zajął się zagadnieniem przetworzenia w Nocach i dniach, materii życia w utwór literacki, uogólniając wiedzę o człowieku i "formowaniu się w określonym czasie historycznym duchowości narodu polskiego". Nawiązując do tych artykułów, niejako w ich uzupełnieniu, pragnę przytoczyć mało znane szerszemu ogółowi wspomnienia, dotyczące pobytów pisarki w Kaliszu, a także zwrócić nieco uwagi, na sprawę przetwarzania owej "materii życia", związanej z pobytem Szumskiej w naszym mieście. Zawarte ono jest w opowiadaniu Strajk szkolny i według słów autorki zawiera tylko to, co sama przeżyła. Wspomnienie owo zostało napisane na prośbę "Kobiety Współczesnej" w roku 1928, zatem szereg lat wcześniej, przed włączeniem opisanych wydarzeń w tok życia bohaterów Nocy i dni, a także Przygód człowieka myślącego.
      "Było to w pięknym prowincjonalnym mieście Kaliszu leżącym nad rzeką Prosną, śród wielkich starych drzew. Uczyłam się tam w polskiej prywatnej szkole. Nie znałam patriotyzmu pojętego jako nienawiść i bunt. Uczucia te obowiązywały mnie jedynie na lekcjach historii Polski. Poza tym w szkole naszej, Polska zdawała się być już niepodległa. Wszystko tchnęło tam życzliwością do świata, do ludzi, do życia. Uczucia te owładnęły mną a owładnęły z tym większą łatwością że byłam do nich z natury usposobiona.
       Rzadkie wizyty rosyjskiego inspektora, były w naszej szkole traktowane humorystycznie, za nauczycielki rosyjskiego miałyśmy zawsze łagodne dobre osoby, raczej zażenowane swoją przynależnością do "rasy panującej" - nauczycielka Niemka niezrównaną postacią, której pamięć przechowam w sercu do końca życia. W tych warunkach (...) poezja niemiecka i rosyjska, wzbudziła we mnie wówczas tyle samo entuzjazmu co polska.
      Krótko mówiąc moje pierwsze lata szkolne były najwznioślejszą sielanką
".
      Wiemy, że autorka Nocy i dni, pisze tu o pensji Heleny Semadeniowej. Dokładny opis budynku szkoły, która mieściła się wówczas przy ulicy Babinej poznajemy, gdy pani Barbara oddaje tam na stancję Agnisię, tłumacząc przedtem Bogumiłowi, że jest to "na Dziadowym Przedmieściu" i "mają tam bardzo ładnie. Ulica jest szeroka, a od tyłu same ogrody". Opis jest bardzo wierny. Kilkanaście lat temu, mimo że kanał rzeki już zlikwidowano, można było jeszcze dokładnie zorientować się, w jakiej części posesji odbywały się poszczególne fragmenty powieściowej akcji, ale opuszczony przez szkołę budynek, niszczał już w okresie międzywojennym.
       Gdy w 1923 roku Maria Dąbrowska wraz z mężem przyjechała do Kalisza, tak później określiła swoje wrażenia:
       "...stanęliśmy z Marianem przed wysoką z drewnianych żerdek bramą podwórka przy ulicy zwanej Babina, w której głębi szarzała na tle podmiejskich ogródków dwupiętrowa kamienica, dawniej pensja (...). Patrzyłam na nierówne kamyki bruku, na odrapane płowe mury i coś opowiadałam i było to niby przyjemne i rzewne, ale przecież niepodobna było znaleźć dowodu i wyrazu na tę niewątpliwą prawdę, że te nierówne kamienie były kiedyś drogocennymi klejnotami, a ta niepozorna kamieniczka - pałacem najrozkoszniejszych przeżyć. Zły czarnoksiężnik. Czas płata figle dojrzałemu spojrzeniu i cudowne łabędzie lat dziecinnych, zamienia mu na brzydkie kaczątko".
      Sielankowe stosunki panujące w owej polskiej szkole w zaborze rosyjskim i to przed 1905 rokiem, możliwe były w najdalej odsuniętym od centrum Cesarstwa Kaliszu, gdzie wysokie urzędy sprawowali często ludzie o bardzo liberalnych poglądach i można było patrzeć przez palce na to, co działo się na terenie niewielkiej, prywatnej czteroklasowej pensji. Inaczej było w carskim gimnazjum rządowym, do którego Maryjka Szumska zaczęła uczęszczać z początkiem 1904/5 r.
      Oto wrażenie z nowej szkoły: 
      "...dostałam się w straszną bez wyjścia pułapkę. Nie chciano mnie tu niczego nauczyć, chciano mnie jedynie na każdym kroku upokorzyć (...). Dotychczas uczucie godności i uczucie wolności istniały we mnie samorzutnie i nigdy nie zadraśnięte przejawiały się z taką swobodą że ich nie czułam (...). Teraz doznały one pchnięć, które nie dały się zaleczyć, ale które zarazem pozwoliły mi sobie uświadomić, czym jest dla człowieka godność, honor i skarb nad skarby - wolność (...). Zaczęłam gorączkowo marzyć o wyzwoleniu".
      Wyzwolenie z atmosfery panującej w gimnazjum, przyniósł strajk szkolny. Dąbrowska pisze, że "była w środowisku szkolnym kimś nowym - i kimś, kto się trzymał z daleka". Nie wiedziała więc nic o przygotowaniach do strajku. Przedstawiając jego wybuch, zobrazowała tylko to co sama widziała i przeżyła. Najpierw nudną, ospałą atmosferę panującą na lekcji, w czasie której "rozbudzona zdawała się tylko (...) koleżanka Piątkowska", wtajemniczona w przygotowania starszej młodzieży oraz "piękne pułkownikówny i gubernatorówny", strojące zazwyczaj "kuszące miny do rosyjskiego nauczyciela, bladowłosego i czerwonolicego chłopa, który parskał i stąpał po klasie, niby koń normandzki w zalotach". Asystowała lekcji, zgodnie z panującym wówczas zwyczajem, tak zwana dama klasowa, która "wyglądała niby kukła nabita szczelnie trocinami i ozdobiona woskową niezdolną do wyrażania jakichkolwiek ludzkich uczuć twarzą ". Mimo satyrycznych fragmentów, cały ten obraz tchnie beznadziejnością i nudą codziennej szarzyzny. I oto:
      "Nagle niezrozumiały huk przestrzelił cały gmach niby piorun, który zda się rozłupał mury od góry do dołu. Jednocześnie zaczęły dźwięczeć rozbijane szyby, a niewyraźna wrzawa przeobraziła się w straszny zbiorowy krzyk. Było to wdarcie się młodzieży z męskiego gimnazjum, do naszego szkolnego gmachu.
      Dalsze rzeczy działy się jak we śnie. Drzwi naszej klasy zatrzęsły się jak uderzone wichrem. Sztywna dama klasowa zwiędła na swym krzesełku, jakby kto ją znienacka rozpruł i wysypał trociny. Olbrzymi Moskal zatoczył się i przysiadł na stopniu katedry - piękne pułkownikówny i gubernatorówny zapiały: "Nas ubijut". Czy całe to towarzystwo zostało w klasie, czy zapadło się pod ziemię, nie wiem, dla mnie przestało istnieć.
      Młodzież z okrzykiem żądającym polskiej szkoły wybiegła z gmachu. Na ulicy nie zdziwiło nas to bynajmniej, że całe miasto stanęło dęba. Zdawało nam się, że nasze okrzyki zdolne są poruszyć niebo i ziemię. Nie myśleliśmy o tym, że tysiąc innych przyczyn wzdęło tę czarną falę tłumu, który mrowił się już na placach i ulicach. Mieliśmy przeświadczenie, że na tej srogiej fali, my dzieci popłyniemy szalone i bezpieczne naprzód i wzwyż. Nie wiem, czy było wtedy ciepło, czy zimno; musiała być odwilż i słońce, bo zostało mi w pamięci, że ze wszystkiego spływały złociste strugi.
Wiem, że długo szliśmy naprzód, niby wprzęgnięci do niewidzialnego rydwanu. Wiem, że tłum, nas otaczający najpierw szeleścił i szumiał, niby kra na wzbierającej rzece - a potem śpiewał:
Śmiało podnieśmy sztandar nasz w górę, Choć burza wrogich żywiołów wyje! Wiem, że sztandary nad nami łopotały, że dragoni stali w wylotach ulic, mimo których przepływaliśmy, niby ukrop kipiący (...) I wiem, pamiętam żeśmy się nie bali (...)
      Taki był w zaraniu młodych lat ten dzień, w którym powzięłam pierwszą wiadomość o tym, czym jest walka i wolność.
"
       Ten bardzo subiektywny opis, został potem przetworzony w Nocach i dniach. Pozornie przeżycia Agnisi, są bardzo podobne do młodzieńczych przeżyć autorki obu utworów. A jednak są różnice.
      W Nocach i dniach, nie ma już tej dynamiki płynącej z bezpośredniego odtwarzania osobiście odczutych wydarzeń. Jest za to więcej szczegółów historycznych. Dowiadujemy się o robotnikach, którzy towarzyszyli młodzieży. Dragoni nie tylko stoją u wylotu ulic, jakby salutując nieustraszoną młodzież, ale stanowią groźną przeszkodę. Władka Dunin woła więc do Agnisi: "Prędzej, prędzej! Wojsko idzie". Dąbrowska opisuje także dalszą drogę pochodu, którego uczestnicy zagarnęli również uczniów ze szkoły realnej, położonej przy dzisiejszej ulicy Kościuszki. Strajk szkolny w Nocach i dniach, nie tylko wtopiony jest w losy Agnisi, ale przede wszystkim w obraz całej fali rewolucyjnej, stanowiącej jeden z etapów wyzwoleńczej drogi narodu.
      W obu omawianych utworach, Dąbrowska nie podaje żadnych szczegółów przygotowań młodzieży do owego śmiałego przedsięwzięcia. Dalsze pogłębienie tematu, planowała autorka w Przygodach człowieka myślącego. Można się o tym przekonać głównie z konspektów powieści. Widać to także w części utworu już w pełni opracowanej. Zgodnie z prawdziwym przebiegiem wypadków, jest w niej mowa o studencie, który przyjechał z Warszawy, prowadził agitację wśród uczniów i robotników, ustalając kolejny bieg wypadków. W powieści jest to Stefan Radgoski, późniejszy mąż Ewy, w rzeczywistości rolę tę spełniał Konstanty Joachimowicz, student politechniki warszawskiej. Sprawę strajku szkolnego i rewolucji, wykorzystuje autorka do tego, by zwracając uwagę na pozorną różnicę pokoleń, podkreślić wciąż odradzającą się w społeczeństwie ideę walki z zaborcą. Oto charakterystyczna wypowiedź Janka, o którego wstąpieniu do legionów dowiemy się kilkadziesiąt stron dalej:
      "Oni byli inni jak my. Mówili tylko o rewolucji, o Polsce, o świętej sprawie (...). Ja patrzyłem się w tego Stefana jak w gwiazdę. Mówię ci, dałbym nie wiem co za to, żeby mieć takiego dorosłego przyjaciela jak Stefan Radgoski."
       Przeżycia związane z pobytem na pensji i w gimnazjum rosyjskim, wybuch strajku szkolnego i początki rewolucji 1905 roku, na pewno silnie utkwiły w pamięci Marii Dąbrowskiej i odbiły się w jej twórczości. Równie silnie przeżyła ona tragedię kaliską 1914 roku. Tym jednak, jak i sprawą później szych powrotów pisarki do Kalisza, trzeba się już będzie zająć oddzielnie. 

(2) 

      Pierwszy dzień lutego 1905 roku, dzień wybuchu w Kaliszu strajku szkolnego, był dla Marii Szumskiej ostatnim dniem pobytu w szkole rządowej. Dokończywszy prywatnie kurs klasy piątej, przeniosła się aż do Warszawy, na pensję Pauliny Hewelke. We wspomnianym szkicu Warszawa mojej młodości pisze, że choć zachwycała się wielkością i specyficzną atmosferą tego miasta, nie wydało się jej ono piękne:
      "Piękny - pisze - był dla mnie Kalisz, miasto naszych rodzinnych wypraw ze wsi i moich pierwszych lat szkolnych. Kalisz z jego rzeką ujętą w kanały płynące ulicami i piętrzące się tylu mostami, z jego prześlicznym parkiem, z jego poklasztornymi kościołami, z jego rynkiem o wąskich kamieniczkach, z jego gmachami dawnych kolegiów, z jego całym powabem kraju mego dzieciństwa."
      Omawiając później swoje wycieczki do warszawskich teatrów, autorka dodaje, że nie były one dla niej wielką rewelacją, gdyż "w Kaliszu mieliśmy od dawna, piękny gmach teatralny", w którym obok sztuk wystawianych przez stały zespół, oglądała także gościnne występy sławnych artystów, tak że później "pomieszały" się jej "rzeczy oglądane w Kaliszu i w Warszawie" i nie zawsze wiedziała co, gdzie umiejscowić.
      Oczywiście Maria Szumska przyjeżdżała na święta i wakacje z Warszawy do Russowa i Kalisza, ale od 1907 roku, gdy po skończeniu pensji, wyjechała wczesną jesienią do Lozanny, trudno ją już uważać za mieszkankę kaliskich stron. Pozostały: tylko krótkie lub dłuższe odwiedziny; powroty rzeczywiste i myślowe.
      Chyba najdłuższym pobytem w Kaliszu - po owym wyjeździe za granicę - był czas od jesieni roku 1910 do połowy czerwca 1911.
      W "Kronice życia" Marii Dąbrowskiej, Ewa Korzeniowska zanotowała, że okres ten pisarka spędziła u rodziców w Poklękowie. Informacje kaliskie - potwierdzone w 1960 roku przez samą Dąbrowską - mówią co innego. W owym 1910-1911 roku, była ona nauczycielką dawnej pensji Semadeniowej, która wtedy należała już do Wandy Motylewskiej i mieściła się w nowym, a dziś zabytkowym domu secesyjnym na obecnej ulicy Kościuszki, u wylotu ulicy Kopernika. Z kilku uczennic ostatnich klas tej szkoły - wśród których była też jej młodsza siostra Jadwiga - oraz kilku chłopców, stworzyła młoda nauczycielka maleńkie Koło Młodzieży Niepodległościowe - Postępowej, na wzór istniejącej w Belgii tak zwanej "Filarecji". Ze względu na stałą pracę w szkole, nie mogła Maria Szumska mieszkać wtedy w Poklękowie, lecz u wujostwa Gałczyńskich, w domu mieszczącym się w przejściu do kina "Oaza", czyli w powieściowym mieszkaniu Ostrzeńskich przy ulicy Karolińskiej (dziś Aleja Wolności). W pokoiku na górze, czytali tam członkowie Koła utwory Augusta Bebla, Bolesława Limanowskiego i przywiezioną przez ich przewodniczkę z zagranicy, "Różę" Żeromskiego. Jednocześnie przyszła autorka wielu pism społeczno - politycznych, ogłosiła pod pseudonimem Marek Cichy, artykuł informacyjny o organizacjach młodzieży polskiej za granicą, który ukazał się w "Kurierze Kaliskim" i cykl artykułów o wycieczce do Belgii podpisany Mar., który wydrukowała "Gazeta Kaliska" (przedruki w "Pismach rozproszonych"). Jeśli dodamy do tego dłuższe publiczne wystąpienie o Konopnickiej, jako pieśniarce ludu i dzieci, jakie wygłosiła Maria Szumska na uroczystej akademii, zorganizowanej 28 października 1910 roku przez Towarzystwo Kursów im. Adama Asnyka - to musimy przyznać, że był to rok pracowity, choć w twórczości artystycznej pisarki nie odbił się żadnym echem.
       Inaczej ma się sprawa z następnym pobytem w Kaliszu, który trwał tylko 5 dni, a stał się podstawą kilkakrotnych literackich opracowań. Myślę tu o końcu lipca i początku sierpnia 1914 roku.
       Pierwsze artystyczne odtworzenie owych dni, znajdziemy we wspomnieniowym opowiadaniu zatytułowanym Rzemiennym dyszlem, które napisała Maria Dąbrowska już we wrześniu tego samego roku. Ma ono charakter osobistej relacji z wędrówki, która rozpoczęła się 29 lipca w Londynie, wiodła przez Kalisz - gdzie mieszkała matka pisarki - aż do Warszawy, do której cała rodzina dotarła 16 sierpnia. Epizod kaliski, to czas od 31 lipca, do 5 sierpnia.
      Mimo że w tekście opowiadania znajdziemy opis kaliskiej katastrofy, wydźwięk utworu jest optymistyczny. Autorka potępiła ludzi uległych panice, którzy wytrąceni z normalnego bytowania w kręgu wszystkich udogodnień jakie niesie z sobą cywilizacja - załamują się, gdy je utracą i nie bacząc na dobro ogólne, myślą tylko o własnych korzyściach.
Wiara w to, że rozpoczęta wojna prowadzi także do wolności Polski, dyktuje końcowe słowa utworu:
       "(...) diablo jesteśmy nie oswojeni z niebezpieczeństwami. Za rękami rozbroiliśmy dusze. Tymczasem jako naród żyjemy na wąskiej krawędzi, z której w jedną stronę droga do unicestwienia, w drugą ścieżyna wąska w Życie, w Rozwój, w Swobodę (...). Historia woła nas dziś ponownie na drogę życia. Któż wątpi, że wejdziemy na nią odważni, strząsnąwszy niedomagania, które pierwszy okres wojny pozwolił nam sobie uświadomić."
Wiele tych słów pisanych w innym okresie historii, dotyczących innych spraw, brzmi dziś dziwnie aktualnie, choć oczywiście nasz stosunek do wojny jest absolutnie odwrotny do tego, który tkwi w wypowiedzi Dąbrowskiej.
      Wróćmy jednak do samej tragedii kaliskiej, odtworzonej w omawianym utworze. Autorka wspomina o panice i zaskoczeniu w pierwszym dniu wojny i o atmosferze odprężenia następnego dnia, gdy Niemcy bez oporu weszli do miasta i sądzono, że zostanie ono bezpieczne na tyłach frontu. "Każdy witał kokietujący go majak spokoju" - stwierdza Dąbrowska, a bezpośrednio dalej pisze:
       "Ładnieśmy wyglądali w dwie godziny później - o godzinie 11 i pół w nocy, leżąc na ściągniętych na ziemię materacach, pod dwugodzinnym prawie pluskiem pruskiej mitraliezy.2> Wstaliśmy rano biali. Wicher huczał i latarnie gazowe paliły się cały dzień, bo już latarnik bał się gasić. Ostatecznie naprawdę, noc sama nas nie przestraszyła. Przypuszczaliśmy potyczkę i mieliśmy nawet sobie za coś, żeśmy słyszeli pierwszy raz ową słynną mitraliezę. Dopiero rano, to zwierze Preusker, odebrał nam apetyt "objaśniwszy", jak rzeczy stoją. Kontrybucja, słynna zapowiedź dziesiątkowania ludności, a o szóstej po południu tajemnicze wyjście z miasta wszystkiego wojska. Domyślaliśmy się celu i zaraz zaczęliśmy meblować piwnice (...). Noc minęła spokojnie, spałam na ziemi nie rozbierając się, z tą wariacko zapaloną lampą nad głową. Nazajutrz rano w środę (5 sierpnia) był jeden strzał na miasto. Po mieście zaczęły gruchotać wozy i karety, z okolicznych wsi zaczęły przyjeżdżać po krewnych, przyjaciół, znajomych (...). Złapaliśmy pierwszą z brzegu furmankę i wyjechaliśmy na wieś do Kokanina (...) z myślą powrotu za kilka dni."
      Był to jeszcze moment względnego spokoju w mieście i za główny powód wyjazdu Dąbrowska podaje, niemożność zdobycia mleka dla dwumiesięcznego dziecka jej ciotecznej bratanicy. Pobyt w Kokaninie i późniejsza dalsza wędrówka, łączyła się z poczuciem bezradności, wyzucia ze wszystkiego, współczucia dla coraz większej fali uchodźców z płonącego miasta, ze smutkiem, że w dworze russowskim wszystko jest tak zaniedbane i tym charakterystycznym westchnieniem "Cudnego mego Kalisza nie miałam już nigdy zobaczyć takim, jakim był". Obok tego występują opisy pięknych pejzaży w oddalonych już od Kalisza okolicach, gościnności dworów, w których można było odpocząć, zaznać uczucia swobody, pozostać nieraz w pięknym otoczeniu na dłużej lub ruszyć w dalszą drogę, otrzymawszy odpowiedni pojazd, prowiant i wskazówki dokąd się udać.
       Jakże inaczej wyglądają wydarzenia wojenne i ucieczka pani Barbary przedstawione w Nocach i dniach, przy opisie których dużą rolę odegrały studia pamiętników, opracowań dokumentów.
W powieści nie ma mowy o bezradności społeczeństwa. Zaraz po wyjściu Rosjan, zorganizowano miejscowe polskie władze, łudząc się, że Kalisz zachowa neutralność między walczącymi potęgami, albo snując projekty połączenia się z Krakowem gdzie tworzy się polskie wojsko.
Pozostawienie głównej bohaterki w mieście aż do 9 sierpnia (jak to można wyliczyć), pozwala pisarce na zrelacjonowanie wszystkich zbrodni niemieckich - okrucieństwa w stosunku do zakładników, rozstrzeliwań cywilnej ludności bez żadnego powodu, niszczenie miasta przy pomocy armat, szrapneli, granatów, systematyczne podpalanie domów i całych ulic.
       Poznajemy przy tym reakcje nie tylko pierwszoplanowych postaci, które wobec grozy sytuacji ukazują lepiej tkwiące w nich cechy charakteru, ale także przedstawicieli szerokich warstw społeczeństwa, w tym również uczciwego Niemca, Mullera.
      Ucieczka pani Barbary w czasie straszliwego tłoku i przerażenia, nie ma już w sobie nic z sielankowych momentów omawianego poprzednio utworu. Znaczy ją konanie żydowskiego dziecka, śmierć starszego pana Wojnarowskiego, trudności w zdobyciu jedzenia, wolnego kąta w zatłoczonych domach i jakiegokolwiek środka lokomocji.
      Opisując wszystkie te trudności i okropności kaliskiego sierpnia, Dąbrowska pamięta, że jest to jednocześnie początek wojny, która przyniesie Polsce wolność, o którą mają walczyć Marcin i Agnisia, jak kiedyś walczył Bogumił. Stąd wydźwięk ostateczny tych kart jest optymistyczny, a wiecznie niezadowolona ze wszystkiego Barbara (która jednak w trudnych sytuacjach umiała pomagać mężowi), teraz dzielnie i ze spokojem znosi wszystkie przeciwności i trudy.
      Jeśli jednak w Rzemiennym dyszlem za klęskę Kalisza odpowiadało "to zwierzę Preusker", w Nocach i dniach jest ona ukazana jako jeden z elementów wojny, to zupełnie inaczej oceniła tragedię miasta autorka Przygód człowieka myślącego, gdy raz jeszcze zajęła się tym tematem.
      "Kalisz - starożytna Calissia, wzmiankowana u Ptolemeusza jako rzymska osada handlowa. Kalisz średniowieczny i książęcy, sławny z najliberalniejszego na ówczesnym świecie Statutu swojej gminy żydowskiej, a potem wielu innych rzeczy, Kalisz prześliczny, pełen odwiecznych kościołów i kamieniczek, przepleciony Prosną jej kanałami i rozgałęzieniami, Kalisz anno 1914 - to nie była tylko zagłada miasta przez nieobliczalną furię popadłego w szaleństwo majora. To był znak zwiastujący koniec czasu oswojonego. To była też omyłka w rachunku, wypadł z kompozycji zawiłych przyczyn i skutków, przedwczesny piorun, wyprzedzający nadciągającą z lochów historii wielokształtną burzę Apokalipsy."
      Kiedyś, gdy zarzucano Dąbrowskiej zbytnią wspomnieniowość jej utworów, tłumaczyła, że poprzez wspomnienia można ukazać teraźniejszość, a nawet przyszłość. Oby przytoczone słowa o "wielokształtnej burzy Apokalipsy", można było odnieść tylko do drugiej wojny światowej, a nie do nadciągającej jeszcze przyszłości.

(3)

      Jak wiemy - z "Kroniki życia" pisarki, opracowanej przez Ewę Korzeniowską - po dramatycznej ucieczce z Kalisza w roku 1914, Maria Dąbrowska ponownie odwiedziła nasze miasto w 1923 roku. Przyjechała wraz z mężem wykorzystując czas majowego urlopu, a plan tej podróży miał swój nieco romantyczny podkład. Przecież ówcześni małżonkowie, zapoznali się niegdyś właśnie w Kaliszu i teraz młoda żona chciał pokazać mężowi wszystkie uroki miasta, które on znał pobieżnie. Przebywał tu krótko jako dwudziestoletni chłopak na przełomie 1904/1905 roku, aby prowadzić z ramienia PPS, agitację wśród robotników i inteligencji. Po skończeniu wyznaczonego zadania miał się udać na Zachód. Maria Gałczyńska (pierwowzór Michaliny Ostrzeńskiej) ułatwiła mu tę przeprawę jak wielu innym. Choć bowiem środowisko kaliskiej inteligencji, wyznawało głównie idee Narodowej Demokracji, to jednak jego przedstawiciele opiekowali się wszystkimi "nielegalnikami" walczącymi z caratem, a więc i socjalistami (potwierdził to m.in. w swych pamiętnikach z kaliskiego więzienia Lucjan Rudnicki).
      Zanim doszło do udanej przeprawy przez granicę, Marian Dąbrowski bywał w domu Gałczyńskich (patem domu był powieściowy Daniel Ostrzeński) i tam poznała go Maryjka Szumska, przeżywając wówczas, w związku z nauką w rosyjskim gimnazjum, gwałtowny wzrost patriotycznych uczuć i nienawiści do ciemięzców. Łatwo sobie wyobrazić, że otoczyła młodego agitatora nimbem podziwu i laurem bohaterstwa. Przyczyniło się to, do łatwiejszego rozbudzenia miłości, gdy życie zetknęło ich po raz drugi, w czasie studiów w Brukseli.
      Dąbrowska nie widziała Kalisza zaraz po zburzeniu. Uciekając z niego, widziała tylko łunę i dym nad miastem. Potem zapewne słyszała o pasji odbudowy, o dążeniu do tego, by nie zgubić przy niej charakteru starego miasta. Nie zdawała sobie jednak sprawy z trudności tych poczynań. Szukała w 1923 roku Kalisza swe młodości, odnowionego, wzbogaconego nowymi elementami. Zawiodła się. We wspomnianym już Uzupełnieniu do notatek, cytowanym przez Ewę Korzeniowska pisała: "Zobaczyłam, że wszystko co powinno ulec zmianie, przetrwało nie zmienione, a prawie wszystko, co powinni było przetrwać, znikło na zawsze. Długa droga od kolei, wiodła przez to samo brudne i biedne przedmieście i brukowana była tymi samymi wyboistymi "kocimi łbami". Ten sam brud i smród, osnuł wyporządzoną na nowo żydowską dzielnicę. Przepadło natomiast w znacznej części, siedemnasto i osiemnastowieczne śródmieście (...). Pozostało jednak jeszcze sporo z dawnych uroków Kalisza. Pozostał cudny miejski park, jeden z najpiękniejszych w Polsce, pozostała rzeka Prosną z rozwidlonym nurtem dwukrotnie, a kilku kanałami wielokrotnie miasto przecinająca, zaś kilkunastu mostami i nawodnymi uliczkami, czyniąca je podobnym do flamandzkiego Brugge. Ocalały piękne poklasztorne kościoły, piękna f ar a (!) z domniemanym Rubensem (...). Pokazywałam to wszystko Marianowi, niby swoją niezaprzeczalną własność, bo cóż jest bardziej naszą własnością niż świat wzięty w posiadanie przez wrażenia i uniesienia dzieciństwa.
      A jednak miałam uczucie, że pokazuję mu tylko nędzne, zetlałe fotografie. Kalisz mojego dzieciństwa, moich pierwszych lat szkolnych, istniał już tylko we mnie i nie zdołał wskrzesnąć w całej swej krasie, nawet w dziele mojej twórczości
".
Właśnie z tą twórczością, wiązał się następny przyjazd pisarki w kaliskie strony. Niedzielny numer "Ekspressu Kaliskiego" z 14 maja 1933 roku donosił: "A więc przyjeżdża na pewno, nieodzownie. Sławna nasza kaliszanka, wystąpi jutro dnia 15 maja w sali Towarzystwa Muzycznego i przeczyta nam rozdziały z nie wydanego jeszcze, czwartego tomu "Nocy i dni". Przyjazd znakomitej pisarki poruszył cały Kalisz, który gremialnie wybiera się do Towarzystwa Muzycznego".
       Następnego dnia "Ekspress" znów donosił: "Dziś Maria Dąbrowska na estradzie. Dziś o godzinie 8 wieczorem, na estradzie Towarzystwa Muzycznego ujrzymy sławną kaliszankę, autorkę "Nocy i dni". Wielka przyjemność czytać piękne książki, lecz widzieć autorkę, słyszeć jej głos, należy już do luksusów duchowych, tak rzadkich w naszym mieście Kaliszu. Dziś spotykamy się wszyscy w Towarzystwie Muzycznym".
      Zapowiedziane spotkanie odbyło się, a Maria Dąbrowska przyjechała na nie autem z pobliskiego Żydowa, gdyż nie zatrzymała się wtedy w Kaliszu, lecz u swojej szkolnej koleżanki Łucji Fulde.
      Wreszcie 17 maja ukazała się w tym samym piśmie (którego egzemplarz wyszukałam w Łodzi, gdyż w Kaliszu nie znalazłam żadnego czasopisma z tego okresu) dość nieudolnie napisana recenzja.
      Oto jej tekst: "Z wieczoru autorskiego Marii Dąbrowskiej. W ubiegły poniedziałek dnia 15 maja, sala Towarzystwa Muzycznego gościła w swych murach słynną literatkę, autorkę wspaniałego arcydzieła pod tytułem "Noce i dnie" - Marię Dąbrowską. Zjawienie się na estradzie słynnej kaliszanki, wywołało żywiołowe oklaski licznie zebranych wielbicieli jej talentu. Małego wzrostu, szczupła, o ładnych rysach twarzy, wielkich mądrych oczach i włosach przyprószonych siwizną Maria Dąbrowska w lot zyskała sympatię publiczności. Swój wieczór wypełniła odczytaniem nie wydanego jeszcze dalszego ciągu "Nocy i dni". Czytała z dużą dozą artyzmu. Każde zdanie, struktura których jest bez zarzutu, w jej ustach zmieniało się w obraz. Sposób pisania cechuje raczej męski charakter, co niezwykle rzadko spotyka się między literatkami. Wieczór spędzony w atmosferze takiego piękna, jakie podarowała nam Maria Dąbrowska, należy do chwil niezapomnianych".
      Nie wszyscy w Kaliszu czuli się jednak tak obdarowani powieścią Noce i dnie jak cytowany wyżej recenzent, który podpisał się tylko literą C. Kontrowersje budziło przedstawienie w niej szeregu znanych i cenionych w mieście osób w sposób satyryczny, nieraz wręcz karykaturalny, a także związane z tym, ukazanie obrazu życia kulturalnego Kalisza poniżej jego rzeczywistego poziomu.
      Tadeusz Drewnowski, zastanawiając się nad "tonem drwiny", jaki jego zdaniem cechuje w powieści przedstawienie "dorobku i patriotycznego ducha kalinieckiej inteligencji", pisze w swej odkrywczej książce ("Rzecz Russowska"), że wypływa to nie tylko z niechęci do "pozytywistycznego społeczeństwa, ale z niechęci do inteligencji w ogóle i przekonania, że dla przyszłości Polski ważniejszą warstwą są chłopi". Nie jestem pewna czy Dąbrowska zgodziłaby się z taką interpretacją. Przecież misję walki o niepodległość, podejmują w powieści przedstawiciele inteligencji. Sądzę też, że zaprotestowałaby przeciw określeniu "drwina". Zbyt często mówiła o swym życzliwym, w gruncie rzeczy, stosunku do postaci "przedstawionych ot, tak trochę w satyrycznym sosie "Jak to określiła w rozmowie ze mną w 1960 r. Z rozmowy tej wywnioskowałam, że jeszcze wtedy czuła się dotknięta broszurą Emilii Bohowiczowej (pierwowzór rejentowej Holszańskiej) "Kaliniec a rzeczywistość", która ukazała się w 1935 roku i była protestem przeciw satyrycznemu ujęciu postaci, których pierwowzoru nie sposób było w Kaliszu nie rozpoznać, a także przeciw rażącemu zbagatelizowaniu społecznej pracy mieszkańców.
      W sukurs Bohowiczowej przyszedł w tym samym roku 1935, a więc wkrótce po ukazaniu się całej tetralogii, nie związany z Kaliszem Adam Grzymała Siedlecki w artykule "Kalisz contra Kaliniec", ogłoszonym w "Kurierze Warszawskim" (nr 305). Obawiał się on nawet o to, że "obraz społeczeństwa prowincjonalnego, jako Kalińszczyzna bezczynem i biernością owiana, przejdzie do potomności jak autentyczne Smorgonie lub wymyślona Pipidówka i stanie się wymowną nazwą pasywności".
       Z tych dwu publikacji, niewątpliwe krzywdzących w naszym pojęciu autorkę Nocy i dni, ale nie pozbawionych też niektórych słusznych sądów, ważniejsza dziś wydaje mi się broszurka Bohowiczowej. Mimo że razi nas czasem śmiesznym patosem i przesadnymi pretensjami, zawiera wiele zgromadzonego materiału merytorycznego i w niektórych fragmentach nie jest pozbawiona słuszności.
       W roku 1938 Kalisz, do którego - jak widać z wielu wypowiedzi - Dąbrowska była szczerze przywiązana, znów sprawił jej przykrość. Nagrodę literacką miasta, przyznano wtedy nie jej - choć miała prawo spodziewać się tego - lecz Stefanowi Otwinowskiemu, autorowi debiutanckiej powieści związanej z Kaliszem Życie trwa cztery dni. Nie sądzę, aby grały wtedy rolę jakieś animozje w stosunku do pisarki czy nie docenianie jej twórczości. Po prostu przypuszczano, że skoro Dąbrowska otrzymała już nagrodę państwową za Noce i dnie, to ta kaliska nie będzie miała dla niej wielkiego znaczenia,3) a młodemu pisarzowi, którego złą sytuację materialną wszyscy znali, może pomóc w dalszej twórczości.

(4)

      Wiosną 1947 roku dawna Stefania Bolkowska, która niegdyś była uczennicą Marii Szumskiej, w czasie krótkotrwałej pracy nauczycielskiej autorki Nocy i dni,4) skierowała do niej list z pytaniem o losy siostry pisarki, Jadwigi, której była koleżanką i przyjaciółką. Podpisała się nazwiskiem Krausharowa, jakie nosiła od ślubu ze znanym w Kaliszu lekarzem - Markiem Krausharem (dziś już nie żyjącym), tak że adresatka nie wiedziała dobrze kto do niej pisze.
      Dąbrowska, obok wiadomości o siostrze i jej powstańczej śmierci, zawarła także w przesłanej odpowiedzi szereg uwag o sobie i Kaliszu. Oto niektóre fragmenty listu, pisanego w Warszawie 16 kwietnia wspomnianego roku:
      "Otrzymałam list od Pani, który mnie wzruszył tak, że zapłakałam, o co dziś niełatwo u kogokolwiek, a tym bardziej u mnie - mam nieraz wrażenie, że Mickiewiczowskie "wieko kamienne" zamknęło się nad naszymi źródłami łez (...). Tak mnie rozrzewniło, że ktoś - miły, jak można wnosić z listu - chodzi po moim Kaliszu i patrzy na te ulice pod kątem naszej młodości (...). Proszą Pani - pod wpływem Pani listu, odżyło we mnie dawno żywione i częściowo po wszystkich tych przejściach zamarłe pragnienie, by kiedyś pojechać do Kalisza, obejść w zadumie wszystkie miejsca wspomnień. Lecz tam nikogo już nie mam! Czy Pani na stałe się tam osiedliła? Czy funkcjonują tam jako tako hotele, w których można by się zatrzymać (...). Z dawnych ludzi kaliskich, spotykam tu teraz tylko panią Melanię Brokmannową." 5)
       W dalszym ciągu listu, Dąbrowska pyta o losy młodszej koleżanki z czasów nauki na pensji Semadeniowej, Luci Fibiger, która później wyszła za mąż za Fuldego. Wspomina też, że gdy przed wojną przyjechała do Kalisza z wieczorem autorskim, zatrzymała się w Żydowie, majątku należącym do Łucji Fulde i jej męża i stamtąd odwożono ją autem do Kalisza. Obok tych wspomnień i pytań, spotykamy także charakterystyczny zwrot nie związany ściśle z treścią listu, lecz tylko z tajemnicą warsztatu pisarskiego autorki Nocy i dni, a także jej przywiązaniem do Kalisza: "A nade wszystko - jaką to dawną ulicę przezwano teraz nazwiskiem, które podała Pani na adresie? Dopiero gdy Pani mi to napisze, będę mogła sobie plastycznie wyobrazić, gdzie Pani mieszka". Chodziło o ulicę Żymierskiego (dziś Śródmiejską), która w czasie młodości Dąbrowskiej nosiła nazwę Wrocławskiej.
      W związku z nową nazwą ulicy, czytamy w następnym liście Dąbrowskiej cały traktat na temat niewłaściwości upamiętniania jednego człowieka i to nieraz jeszcze żyjącego, poprzez "wywracanie" nazw, które mówiły o "całych w wiekach pracy ludzkiej" (ul. Zduńska w Łowiczu), związkach z przyrodą (Polna w Warszawie) lub kontaktach historycznych (Kalisz - Wrocław). Autorka podkreśla, że w swojej powieści "nie poważyłaby się dać Wrocławskiemu Przedmieściu innej nazwy niż ta, która upamiętniałaby związki miasta z Dolnym Śląskiem, stąd powstało Raciborskie Przedmieście". Zaznacza też, że problem nazw ulic, trapił ją jeszcze przed wojną i "tak się zwlokło, aż się na Pani skrupiło". Nie na długo, bo w 15 nr "Nowin Literackich" z 1948 r. Dąbrowska ogłosiła dłuższy artykuł na ten temat.
      Drugą część omawianego listu, stanowią rozbudowane wiadomości o Jadwidze Szumskiej, podziękowanie za informację o rodzinie Łucji Fuldowej i przesłanie jej adresu. O przyjeździe do Kalisza nie ma już mowy.
       Dopiero następnego 1948 roku, w ramach akcji spotkań z czytelnikami - po odczytach w Łodzi, Turku, Łęczycy i Kutnie - Maria Dąbrowska zawędrowała do Kalisza. Oto jej wrażenia z tego pobytu (cytowane, podobnie jak dalsze wypowiedzi pisarki, których źródeł nie podaję, na podstawie "Kroniki Życia" Ewy Korzeniowskiej). Wrażenia jakże różne niż te z 1923 roku. Dąbrowska pisała: "Do Kalisza przyjeżdżamy o pół do trzeciej 11 lutego. Cóż to za piękne miasto, jak przyjemnie, z jakim pietyzmem w czasie dwudziestolecia odbudowane z gruzów po 1914 roku. Rzadko się zdarza, żeby miasto pamiętane z dzieciństwa, wydawało się po tylu latach piękniejsze i wspanialsze niż pozostało w pamięci. Kalisz mnie dotąd nigdy nie uznawał, a teraz przyjął mnie jako "znakomitą rodaczkę", fetując tak, że byłam zażenowana (...). Odczyt miałam w teatrze, wypełnionym do ostatniego miejsca (ponad 900 osób podobno). Dyskusji nie było, choć ją proponowałam (...)."
       Związki między tym, co pozostało w utworach, a tym, co początek swój wzięło z Kalisza, z jego bliższych i dalszych okolic, w miarę upływu lat pisarka podkreślała coraz częściej.
      16 marca 1957 roku, dziękując za otrzymany doktorat honoris causa Uniwersytetu Warszawskiego, w przemowie szeroko publikowanej w prasie krajowej, powiedziała: "To, co jest w języku moich utworów dobre, zawdzięczam nade wszystko mojej rodzinnej, ziemi kaliskiej. Toteż w mojej osobie nadaliście panowie doktorat honorowy tej właśnie ziemi kaliskiej, ziemi wielkopolskiej, która była jednym ze źródeł polskiego języka literackiego i której też honoru dzisiejszego winszuję, kłaniając się jej nisko z miłością i wdzięcznością".
      W tym samym roku, w maju, w pierwszym numerze "Ziemi Kaliskiej", znajdujemy znów taki fragment wypowiedzi, skierowanej do redakcji pisma:
"Jestem dzieckiem ziemi kaliskiej. Z jej okolic i z samego Kalisza, czerpałam natchnienie do moich książek "Uśmiech dzieciństwa", "Ludzie stamtąd" oraz "Noce i dnie". Ta ziemia kształtowała moje poczucie artystyczne, styl i język mojej całej twórczości. I choć dawno opuściłam kaliskie strony rodzinne, zawsze kocham je z rzewną pamięcią i wdzięcznością (...). Dla mnie Kalisz jest już tylko snem dzieciństwa i pierwszych lat młodości. Lecz w tym śnie - jest miastem najpiękniejszym na świecie. Miastem o najpiękniejszym parku, najpiękniejszych nocach i dniach".
       A oto opis o rok późniejszy, z osobistych notatek, w których polemizuje z krytykami: "Nie, ja się nie wywodzę ani z Prusa ani z Orzeszkowej (...). Mój rodowód pisarski jest wiele skromniejszy. Mój język, styl, kompozycja i cała w ogóle "wizja artystyczna" świata wywodzi się z ziemi kaliskiej, z mowy i zachowania się tamtejszych ludzi, a jeśli co biorę z literatury, to zawsze z poezji".
      Na przełomie maja i czerwca 1958 roku, spełniło się raz jeszcze dawne pragnienie obejścia wszystkich miejsc w Kaliszu, upamiętnianych w młodości i utrwalonych w Nocach i dniach. Był to wyjazd zorganizowany przez Marię i Andrzeja Szypowskich, przygotowujących zamówione reportaże dla prasy literackiej. Pisarce towarzyszyła też jej przyjaciółka Anna Kowalska, a cała wyprawa odbyła się w serdecznej, nieoficjalnej atmosferze.
      Dąbrowską zmartwił tylko widok Russowa. 6 czerwca notowała:
      "Poznałam od razu granice Russowa, poznałam drogę ku Poklękowi. Nie mogłam poznać siedziby moich urodzin i dzieciństwa (...). Byłam pod jakąś lawiną zdumienia (...) i nie wyobrażałam sobie, że to aż tak wygląda (...). Niższa część domu (gdzie była kuchnia, pokój służby, piekarnik, pokój gościnny zwany "babci", sień i schody na górę) nie istnieje - miejsce jej zarosło kupą krzewów. Z drugiej strony, gdzie były klomby róż, stare jesiony, dobudowano coś monstrualnie szpetnego z szarosinych cegieł (...). Taras zbudowany przez ojca na miejsce starej werandy (...) świeci brudem i gołymi cegłami zarośniętymi mchem. Przestrzeń między domem i stawem, dawne przecudne klomby kwiatowe matki - hiacynty, róże, groszki orliki, lilie portulaki, lewkonie, śliczne astry - teraz kląskające pod nogami błoto.
       Ani śladu po dawnym parku, drzewach i krzewach ozdobnych, morwach, octowcach, akacjach, kasztanach, spireach, bzach, jaśminach. Ani śladu po alei wjazdowej, po alei "do stołka", po alei nad stawem. Na ich miejscu wyrosły inne dzikie drzewa, krzewy - chwasty i dzikie trawy. Gdzież nasze śliczne cięte trawniki? Zburzono oficyny, znikło wielkie piękne podwórze. Stawy przy tej zmianie otoczenia, wyłoniły się jakby w innych nie swoich miejscach. Dawniej przejrzyste - dziś, widać nigdy nie szlamowane, mętne, i czarne, pokryte plamami żółtawej pleśni - tylko wierzby nad nimi rozrosły się do romantycznych rozmiarów i nad otoczeniem tym płaczą. Wszystko razem wygląda jak zbrodniczy, ponury pejzaż z "Marii" Malczewskiego, w dzień uduszenia Marii i utopienia jej w stawie.
"
      Te przykre wrażenia, osłodziło jednak Dąbrowskiej, serdeczne przyjęcie w russowskiej szkole podstawowej jej imienia. Po powrocie do Warszawy pisała do Łucji Fuldowej: "Dziękuję wszystkim, którzy starali się pobyt mój w Kaliszu uprzyjemnić. A w szczególności młodzieży szkolnej i nauczycielstwu w Russowie. Byłam tak oszołomiona i takim szokiem było dla mnie ujrzenie po tylu latach miejsca mojego dzieciństwa, że pewno zachowywałam się dziwnie i musiałam robić jak najgorsze wrażenie, chciałabym to jakoś naprawić i z początkiem roku szkolnego napisać do tej szkoły. Prosiłabym więc Panią najuprzejmiej o imię i nazwisko tej nauczycielki, co tak pięknie przygotowała ową uroczystość na Dzień Dziecka i tak ładnie wyszkoliła chóry i recytacje. Także o imię i nazwisko kierowniczki szkoły, o ile nie jest to ta sama osoba. A także tej nauczycielki, co mieszka w moim dużym pokoju".

(5)

      kwietnia 1959 roku, Maria Dąbrowska pisała do Łucji Fulde:
"Zeszłoroczny pobyt w Kaliszu wspominam jako bardzo przyjemne i cenne przeżycie. Chętnie przyjechałaby m znowu na dłużej, ale to już wtedy, kiedy będę miała coś do przeczytania, choć z tym coraz gorzej ze względu na przewlekłą chrypę".
      Następny pobyt związany z jubileuszem 18 wieków miasta, w czasie którego z polecenia Rady Miejskiej towarzyszyłam pisarce i jej przyjaciółce, Annie Kowalskiej, nie był już tak przyjemny. Nie pozostawił też miłych wrażeń we wspomnieniach wielu osób, które się wtedy zetknęły z autorką Nocy i dni. Chcąc to wyjaśnić, należy zwrócić uwagę na pogarszający się stan zdrowia pisarki oraz związane z tym trudności w pracy literackiej i zwiększającą się niechęć Dąbrowskiej do publicznych występów, którą chciała jak widać przezwyciężyć. Można to wszystko odczytać tak z listów do Łucji Fulde, jak i ze znanych fragmentów Dzienników. Najlepszy znawca tych Dzienników, Tadeusz Drewnowski, drukując ich fragmenty w "Ziemi Kaliskiej" (19. XII. 1982) pisze: "W ostatnich latach życia, pełne są (one) wyrzutów do samej siebie, a także nie spotykanej dawnej u tej pisarki goryczy wobec świata." W tym stanie ducha odbyła się też wizyta w rodzinnym mieście, którą się obecnie zajmujemy.
      Na kilka dni przed przyjazdem do Kalisza Dąbrowska pisała, że ma gotowe opowiadanie, które chciałaby w czasie swego pobytu publicznie odczytać. Natomiast w następnym liście - pisanym tak jak poprzednio do Łucji Fulde, ale już po przyjeździe do domu i datowanym 30 stycznia - znajdujemy takie usprawiedliwienie:
       "Bardzo przepraszam za zawód, jaki Pani zrobiłam. Starałam się robić dobrą minę, ale naprawdę byłam chora i natychmiast po powrocie z Kalisza, położyłam się do łóżka z gorączką ponad 38 stopni. Dopiero wczoraj temperatura ustąpiła i zaczynam funkcjonować. Grypę nosiłam już w sobie przed Kaliszem i miałam odwołać przyjazd, ale zebrałam się z siłami, żeby nie robić już takiego zawodu. Jednak żadne wizyty ani występy publiczne, nie były dla mnie tym razem możliwe."
      O odbytej chorobie wspomina też o 2 dni wcześniejsza notatka w Dzienniku. Tak więc pobyt w Kaliszu ograniczył się, do udziału w uroczystej sesji Rad Narodowych (miejskiej i powiatowej) oraz bankietu, który odbył się po jej zakończeniu, a także wcześniejszego porannego spaceru po mieście z Anną Kowalską. Wręczenie pisarce w czasie sesji dyplomu Honorowego Obywatela Miasta Kalisza, którego nikt przedtem nie otrzymał jeszcze, nie uradowało Dąbrowskiej. Przyjęła to odznaczenie więcej niż chłodno, a w podziękowaniu zaznaczyła nawet, że ma już takich dyplomów wiele. Być może, przyjmując zaproszenie, spodziewała się większego wyróżnienia. Przecież w ramach jubileuszowych uroczystości stawiano pomnik Asnykowi, a w 1938 r. nagrodę literacką miasta za powieść o Kaliszu przyznano Otwinowskiemu. Teraz jednak nagród nie było. Tadeusz Kulisiewicz, który wraz z Dąbrowską brał udział w jubileuszowych uroczystościach, otrzymał też tylko podobny dyplom.
       Nieprzyjemnie brzmiące podziękowanie Dąbrowskiej było może także związane z tym, że źle się czuła i nie odpowiadało jej kilkugodzinne siedzenie przy stole prezydialnym oraz słuchanie referatów i wypowiedzi innych niż się spodziewała. Nie wiedziała bowiem, że inauguracja obchodu 18 wieków miasta, będzie połączona z rocznicą jego wyzwolenia w 1945 roku.
      Nie była też zachwycona bankietem, w czasie którego podobał się jej tylko dowcipny toast profesora Gieysztora na cześć Ptolemeusza. Męczące i nieprzyjemne były tłumy ludzi, głównie młodzieży ze szkół podstawowych, które przy wyjściu z teatru (gdzie odbywała się Sesja) otoczyły pisarkę tak, że w ogóle zginęła mi z oczu. Gdy ją odnalazłam, mruknęła wchodząc do auta: "Jak oni mnie oglądali, jakbym była małpą w zoologu".
      Starsi też byli natarczywi. Zatrzymywali ją po drodze, przychodzili do hotelu, powołując się na dawną znajomość lub chęć złożenia hołdu sławnej pisarce. Pragnęli poznać osobiście autorkę Nocy i dni, która była dla wielu i Agnisią i panią Barbarą i Wielką Kaliszanką. Chcieli z nią zamienić kilka słów, otrzymać autograf, być obok niej na fotografii. W ogromnej większości, po prostu męczyli ją. Toteż była przeważnie dla nich szorstka i niemiła.
      Nawet redaktorowi Leniowi nie udało się zdobyć dla swojego pisma, nie tylko wywiadu, ale nawet krótkiej wypowiedzi, którą w końcu sam skomponował, prosząc już tylko o potwierdzenie, które ograniczyło się do mrukliwego "tak". Za to ja usłyszałam od Anny Kowalskiej dłuższą wypowiedź na temat tego, jak to w Kaliszu nie widać, że jest to miasto Dąbrowskiej. Nie ma ulicy jej imienia, ani innych śladów pamięci, które powinny się rzucać w oczy każdemu wjeżdżającemu do miasta.
       Przyznam, że zbytnio się tymi zarzutami nie zmartwiłam. Była to woda na mój młyn. Już w 1959 roku, umieściłam w "Ziemi Kaliskiej" artykuł Pomyślmy nad tym, który nawoływał do upamiętnienia całej trójki naszych wybitnych pisarzy i postulował m.in. by kilku ulicom nadać imiona Barbary, Bogumiła, Agnisi.
       Zresztą obie pisarki były dla mnie w czasie wspólnej podróży z Warszawy, jak i późniejszego pobytu, bardzo uprzejme, a na pożegnanie Maria Dąbrowska nawet mnie ucałowała.
      W ramach dalszych obchodów 18 wieków Kalisza, odbył się w dniach 22-24 lipca 1960 roku, Zlot Byłych Wychowanków Kaliskich Szkół Średnich i Maria Dąbrowska miała w nim wziąć udział. Przeszkodziła jej choroba. Nie mogąc przyjechać, napisała do uczestników Zlotu serdeczny list licząc, że wszyscy się z nim - który był adresowany do byłych uczniów i uczennic - zapoznają. Tymczasem Zlot, wszystkich szkół oraz roczników w kraju i za granicą, zgromadził taką ilość osób, że możliwe były tylko zebrania w poszczególnych grupach według szkół. Wszystkie szkoły żeńskie należały do jednej sekcji, jej przewodnicząca Aniela Wende, wspomniany list odczytała. Wysłuchało go wtedy 500 kobiet, w tym kilka koleżanek autorki, w wielkim skupieniu i ciszy, niektóre czytały tekst dwukrotnie, niektóre miały łzy w oczach. W dalszej kolejności, list miał być odczytany na ogólnej akademii w teatrze. Ze względu jednak na to, że podobnych listów i depesz i to nieraz od osób bardzo ważnych było dużo, trzeba było z tego zamiaru zrezygnować i żadnej wypowiedzi nie odczytano. Dąbrowska otrzymała podziękowanie wraz z wyrazami szacunku i wdzięczności od przewodniczącej Sekcji oraz informację w jaki sposób wykorzystano pismo do uczestników Zlotu. Nie wystarczyło jej to. W liście do Łucji Fulde stwierdziła, że nie pisała nigdy tylko dla kobiet, że spodziewała się, że jej list będzie wydrukowany w "Ziemi Kaliskiej", a skoro tak się nie stało, prosi o zwrot, by go zachować we własnym archiwum. Otrzymała jego kopię wraz z powtórnym pismem przewodniczącej Sekcji pełnym wyjaśnień i nowych podziękowań.
      Sądzę, że drukując to pismo spełniliśmy, choć późno, życzenie Autorki. A oto pełny tekst pisma Dąbrowskiej:

19 lipiec 1960 r.

      Do Komitetu Organizacyjnego Zlotu Byłych Wychowanków Szkól Kaliskich 
      Najmocniej, najserdeczniej przepraszam, że z powodu złego stanu zdrowia nie mogą przybyć na Zlot, byłych wychowanków szkół kaliskich. Jestem po ciężkiej dwumiesięcznej chorobie, niedawno wyszłam z kliniki, dotąd pozostaję na surowym reżymie kuracyjnym i pod opieką lekarza. Nie chcę Was nudzić opisem mojej choroby, mam nadzieję, że na tyle zaufania zasłużyłam, abyście mi uwierzyli, że tylko fizyczna niemożność zmusiła mnie do zrezygnowania z udziału w Zlocie.
      Jeśli znajdą się wśród Was osoby, które ze mną albo w tym samym czasie, uczyły się w szkole nieodżałowanej pani Heleny Semadeniowej, przesyłam im serdeczne koleżeńskie uściski. Jeśli zabraknie w Zjeździe tych spośród kolegów i koleżanek, którzy zmarli przedwcześnie jak moi bracia, uczniowie Kaliskiej Szkoły Handlowej, Stanisław i Bogumił Szumscy, jeśli zabraknie tych, co zginęli walcząc o niepodległość Polski, jak syn tejże Heleny Semadeniowej, Tadeusz Semadeni i moja siostra Jadwiga Szumska, polegli w czasie powstania warszawskiego, jeśli zabraknie wreszcie tych, co z racji swojego pochodzenia padli ofiarą hitlerowskiego antysemityzmu - wszystkim im pamięć i cześć. Może myśląc o tych ostatnich, Zjazd wysunie problem zbadania dziejów zagłady Żydów Kaliskich, które zdaje się nie są jeszcze dość znane.
      Wszystkim starszym i młodszym uczestnikom Zlotu, przesyłam najczulsze życzenia pomyślnych obrad, wielu przyjemności towarzyskich, długiego życia i krzepkiego zdrowia, które mnie w tym roku tak zawiodło. Nie tracę jednak nadziei, że przyjdę jeszcze do zdrowia i że z częścią przynajmniej uczestników Zjazdu - mieszkańców Kalisza - zobaczę się kiedyś, aby przeczytać im jakiś mój utwór, a w najgorszym wypadku zanucić im piosenkę:

     Chociaż jestem siwa, siwiuteńka 
     Czy będziesz pamiętał, że byłam panienką

      Na razie, niestety, w imaginacji, piję z Wami za zdrowie Wasze, Kalisza i Kaliszan.

(-) Marja z Szumskich, Dąbrowska.

     Wspomniałam wcześniej o wypowiedzi Anny Kowalskiej, która (w obecności, dyskretnie wtedy milczącej Marii Dąbrowskiej) ubolewała, że nie widać w Kaliszu śladów autorki Nocy i dni, choćby w postaci nazwy ulicy jej poświęconej. Ponieważ "przezywanie" dawnych ulic imionami osób zasłużonych i to jeszcze za ich życia Dąbrowska kiedyś gorąco potępiała, więc po zakończeniu uroczystości jubileuszowych, zaczęłam gorliwie popierać swój dawny pomysł ("Ziemia Kaliska" 9/1959) uczczenia pisarki, poprzez wprowadzenie do nowych osiedli mieszkaniowych, imion jej bohaterów literackich.
     Z początku, wydawało się to moim rozmówcom czymś dziwnym i szokującym. Pomógł mi jednak Kubuś Puchatek i Bank Polski w Warszawie położony przy tej ulicy. Gdy powoływałam się na ów przykład, mój projekt zaczął się podobać. Ostatecznie zawsze lubiliśmy naśladować stolicę, a jeśli wziąć pod uwagę skalę ważności bohaterów literackich, to Kalisz przewyższał w tym wypadku Warszawę. Zgodzono się więc na to, że Bogumił i Barbara będą wspólnie patronować jednej z nowych ulic, choć z właściwą kaliszanom galanterią, Barbarę stawiano na pierwszym miejscu, co niestety zacierało związek z tytułem, jaki Dąbrowska nadała pierwszemu tomowi swej powieści. Już wcześniej ustalono też nazwę ulicy Serbinowskiej, a nieco później Miejska Rada Narodowa, z inicjatywy swego przewodniczącego (Franciszka Kopczyńskiego) uchwaliła, że dla uczczenia pięćdziesięciolecia twórczości Marii Dąbrowskiej, osiedle powstające przy ulicy Górnośląskiej (niedaleko dworca kolejowego i owych terenów "za Raciborską Rogatką", na których powieściowy Anzelm przewidywał budowę wielu domów), zostanie nazwane "Kalińcem", a jego główną ulicą położoną poza Górnośląską - będzie ulica Bogumiła i Barbary.
      Upamiętniła to tablica pamiątkowa z datą 1962 roku, wtedy bowiem w całej Polsce obchodzono jubileusz pisarki.
      Wprawdzie Dąbrowska za swój literacki debiut uważała opowiadanie Janek, które powstało i zostało wydrukowane w roku 1914, ale już dwa lata wcześniej w czasie pobytu w Burgundii, napisała opowiadanie o polskim powstańcu, walczącym w roku 1870 w obronie miasta Dijon (podczas wojny francusko - pruskiej) i od 1912 roku zaczęto liczyć, początek twórczości późniejszej autorki Nocy i dni.
      Dla uczczenia tego jubileuszu, Instytut Badań Literackich wspólnie ze Związkiem Literatów Polskich, zorganizowały sesję naukową poświęconą analizie dzieł pisarki. Prelegentami i uczestnikami sesji byli najwybitniejsi polscy naukowcy, pisarze i specjaliści od lat ślęczący nad badaniami utworów Marii Dąbrowskiej (wśród nich Tadeusz Kotarbiński, Zenon Klemensiewicz, Zdzisław Libera, Kazimierz Wyka, Julian Przyboś, Jerzy Zawieyski, Tadeusz Drewnowski i Ewa Korzeniewska - która włożyła także wiele pracy w organizację całej imprezy i jej upamiętnienie - oraz inni). Zagranicę reprezentowali naukowcy i tłumacze z następujących krajów: Belgii, Bułgarii, Czechosłowacji, Danii, Holandii, Jugosławii, Niemiec, Szwecji i Węgier.
      W dniach 15-17 maja, sesja odbywała się w Warszawie w pałacu Staszica. Na dzień 19 maja obrady przeniesiono do Kalisza, dokąd na zaproszenie Miejskiej Rady Narodowej, przyjechali licznie uczestnicy sesji oraz sama jubilatka. W dniu 18 maja przywiózł ją z Warszawy, wspomniany już przewodniczący Rady Franciszek Kopczyński, który następnie towarzyszył obu pisarkom (z Dąbrowską tak jak poprzednio przyjechała też Anna Kowalska) w wędrówkach po mieście i okolicy. On także przed rozpoczęciem obrad poinformował zebranych, jakie nowe nazwy wprowadza się w Kaliszu dla uczczenia jubilatki.
      Prowadzenie przedpołudniowych obrad powierzono mnie. Ponieważ istniało już wtedy w Kaliszu Studium Nauczycielskie, w którym pracowałam, więc podsumowując ten fragment sesji podkreśliłam, że nowa uczelnia będzie dążyła do pogłębienia wiedzy o Marii Dąbrowskiej oraz rozpowszechniania wiadomości ojej utworach. Była to swego rodzaju odpowiedź, na wyrażone przed dwoma laty przekonanie Anny Kowalskiej, że Kalisz powinien szczególnie dbać o prowadzenie badań nad dziełami autorki Nocy i dni. Myślę, że w miarę swych możliwości w ciągu 15 lat istnienia - Studium, tak w osobach wykładowców jak i absolwentów, zadanie to spełniło.
W czasie przedpołudniowych obrad kaliskiego dnia sesji, wysłuchano referatu profesora dr. Kazimierza Wyki na temat "Krytyka literacka Marii Dąbrowskiej". Następnie wystąpiły przedstawicielki zagranicy - tłumaczki utworów Marii Dąbrowskiej: Helena Teigova z Czechosłowacji i Gracja Kerenyi z Węgier. Pierwsza wygłosiła referat: "Dzieło Marii Dąbrowskiej w Czechosłowacji", druga - "Noce i dnie" w oczach węgierskiego czytelnika".
      Obradom popołudniowym przewodniczyła - a następnie zamknięcia sesji dokonała - docent Ewa Korzeniewska. Mgr Aniela Piorunowa, przedstawiła w tej części obrad, referat na temat "Krytyka literacka (1922 - 1939) o Marii Dąbrowskiej", który uzupełnił, częściowo z nim polemizując, prof. Wyka. Prof. dr Tom Eckman z Holandii, dość słabą polszczyzną, lecz niezwykle serdecznie, wypowiedział swój pochlebny sąd o twórczości Marii Dąbrowskiej i gorąco w imieniu zagranicznych gości, podziękował organizatorom sesji i kaliszanom.
      Zabrała też głos Maria Dąbrowska. Z jej dłuższej wypowiedzi na temat obrad, przytoczę tylko króciutki charakterystyczny fragment:
      "Byłoby wielką zarozumiałością z mojej strony, gdybym dziękowała za sesję, w obojgu z tych miast się odbywającą inaczej niż jako słuchacz i uczestnik, który tak samo jak wszyscy obecni poproś tu dużo się nauczył, dużo dowiedział. Moja bardzo skromna twórczość, której dopiero prof. Wyka w tej chwili nadał kontekst literacki, była tylko pretekstem do oczywiście niezwykle ciekawych wypowiedzi o twórczości pisarskiej".
      Szerzej pragnę z przemówienia Dąbrowskiej zacytować to, co dotyczyło Kalisza. Oto odpowiedni fragment:
      "Chciałabym stwierdzić, że nie czuję się tutaj w Kaliszu bynajmniej gościem, lecz wspólnie z panem przewodniczącym miasta Kalisza, współgospodarzem. Tutaj przecież w pobliżu się urodziłam, po tych ulicach biegałam jako pensjonarka, jestem ponadto przecież honorowym obywatelem tego miasta. Doznaję tutaj zawsze ogromnych wzruszeń, ale równocześnie doznałam trosk gospodarza, aby wszyscy nasi mili goście byli dobrze ugoszczeni, aby wywieźli z tego miasta jak najlepsze wrażenia. Bałam się o to, czy Prosną nie wyleje, czy miasto jest czyste, bo jak powiedział mi kiedyś jeden obcokrajowiec: miasta mamy piękne, ale trzeba by je było czasem pozamiatać. Było to dla mnie tym bardziej ważne, że gościmy przedstawicieli słynących z największej czystości państw: Danii, Holandii, Belgii".
      Stwierdziwszy następnie swoje ogólne zastrzeżenia co do czystości Kalisza, pisarka uznała jednak, że obsesje jej były niesłuszne i tak zakończyła:
      "Jest piękna pogoda. Kalisz ładnie wygląda. Widać, że robi się tutaj co można, by miasto było coraz ładniejsze. Wszystkim gościom dziękuję za przyjazd do Kalisza i życzę im, aby wywieźli stąd jak najlepsze wrażenia".
      Nie wiem, czy moje odczucie jest słuszne, ale słuchając tej wypowiedzi Marii Dąbrowskiej, chwilami wydawało mi się, że to odzywają się wieczne zmartwienia pani Barbary i jej częste wysiłki, by naprawić to co poprzednio źle wyszło, bo w istocie zawsze chciała, by wszystko było jak najlepiej. Może zresztą myślałam tak dlatego, że w czasie podróży z obu pisarkami w roku 1960 dowiedziałam się, że "wszystko co jest w książce, jest najpierw we wnętrzu autora".
      Wróćmy jednak do roku 1962 i uroczystości jubileuszowych. W przerwie między obradami, po ich zakończeniu oraz przed południem następnego dnia, Maria Dąbrowska - wraz z Anną Kowalską - odbyła długi spacer po rynku i przejażdżkę w okolice Tykadłowa, Żelazkowa, Russowa (którego widok wzruszył ją do łez). Zwiedziła też z częścią gości, zamek w Gołuchowie.
      W czasie swego dwudniowego pobytu, rozmawiała chętnie ze starymi mieszkańcami Kalisza, pytała o tych których pamiętała z młodości, wspominała dawnych właścicieli majątków ziemskich z okolic Russowa.
      Tym razem redaktor Leń, mógł w numerze "Ziemi Kaliskiej" z 1 czerwca, ogłosić autentyczną rozmowę z pisarką. Na pytanie o wrażenia i uwagi dotyczące samego miasta w czasie jej obecnego pobytu, powiedziała:
      "No, tak. Piękna pogoda, ona szczególnie podkreśla piękno Kalisza. Szkoda tylko, że nie potrafiono dotychczas w pełni wykorzystać całego piękna Kalisza, jako ośrodka turystycznego. Jest przecież w tym mieście tyle wspaniałych zabytków, odkryć archeologicznych, pamiątek. Chodzi o to, aby stworzyć w Kaliszu takie instytucje, które gwarantowałyby nadanie miastu charakteru ośrodka turystycznego. Uwarunkowane to jest przede wszystkim: wybudowaniem nowego hotelu, postawieniem na wysokim poziomie usług gastronomicznych, informacji. Z nawykami i wymaganiami turysty, zwłaszcza zagranicznego, zwiedzającego takie miasto jak Kalisz, winny się odpowiednio władze liczyć".
     Odpowiadając na następne pytanie: "co chciałaby za pośrednictwem "Ziemi" przekazać mieszkańcom Kalisza" - skierowała pod ich adresem "podziękowania za serdeczność i życzenia wszystkiego dobrego".
      Było to także, ostatnie z nimi i z miastem pożegnanie. W trzecią rocznicę "kaliskiego dnia sesji" - 19 maja 1965 r., Maria Dąbrowska zmarła w warszawskiej lecznicy.

 

1) O pobycie w Kaliszu w roku 1910 -11 pisałam szerzej w "Roczniku Kaliskim" z r. 1974 (s. 178-187). Na zainteresowanie Dąbrowskiej Konopnicką zwracałam uwagę w "Południowej Wielkopolsce" z września 1980 roku. Ciekawą wypowiedź pisarki związaną z tymi zainteresowaniami podał Władysław Studencki w tym samym miesięczniku w sierpniu 1982 roku (przyp. H. S.);

2) dawniej kartaczownica, przestarzałe karabin maszynowy (przyp. H. R);

3) Od redakcji: ("Południowej Wielkopolski"- przyp. H. P.)
Do (3) części "Wspomnień" wkradły się dwa poważne błędy, wypaczające treść wypowiedzi. Cytat z "Rzeczy Russowskiej" T. Drewnowskiego, interpretujący "ton drwiny" w utworach M. Dąbrowskiej, powinien brzmieć: wypływa to nie tylko z niechęci do "pozytywistycznego społeczeństwa, ale z niechęci do inteligencji w ogóle (...)". Natomiast w ostatnim akapicie owego artykułu zdanie omawiające fakt przyznania nagrody Stefanowi Otwinowskiemu nie zaś M. Dąbrowskiej powinno brzmieć: Po prostu przypuszczano, że skoro Dąbrowska otrzymała już nagrodę państwową za "Noce i dnie", to ta kaliska nie będzie miała dla niej wielkiego znaczenia (...). Za owe zniekształcenia serdecznie przepraszamy Autorkę i Czytelników. [powyższe uwagi zostały uwzględnione w publikowanym powyżej tekście (przyp. W. M.)];

4) por. "Południowa Wielkopolska" marzec br. (przyp. H. S.) (1983 r. - przyp. H.P.);
dawną nauczycielkę historii w kaliskim gimnazjum im. Asnyka, która jeszcze w okresie międzywojennym przeniosła się do stolicy, obejmując tam jakieś wyższe stanowisko w resorcie oświaty (przyp. H. S.); Śladami Marii Dąbrowskiej (1): Wspomnienia, powroty, materii życia przetwarzanie, "Południowa Wielkopolska" R. XXII, 1983, nr 2 (240), s.4; (2): nr 3 (241), s.2-3; (3): nr 4 (242), s.4; (4): nr 5 (243), s.4; (5): nr 6 (244), s.4; (6): nr 7 (245), s.4: