Trąbka pocztyliona

wpeE.jpg (21633 bytes)      Nie zachowała swej dawnej atmosfery także i druga pod względem ważności ulica - Toruńska. I ona utraciła swą tradycyjną nazwę: początkowo przemianowano ją na Warszawską, następnie na Pocztową, a obecnie na imię generała Świerczewskiego. Jej trakt wyznaczały dwa punkty: z jednej strony ratusz, z drugiej - brama Toruńska. Pełniła w mieście ważną rolę i od lat cieszyła się ogromnym wzięciem w kołach kupiectwa i bogatego rzemiosła. Dodatkowym jej atutem były budowane na pobliskiej Grodzkiej zajazdy oraz niedaleko stojący zamek. Wokół zamku powstało całe skupisko dworków prawników i okolicznej szlachty, co również dodawało Toruńskiej splendoru.

       Z XVIII-wiecznych inwentarzy mieszczańskich wiemy, jak wyglądała wówczas jej zabudowa. Dom na rogu Poprzecznej, przez pewien czas zwanej Kanoniczną, czyli dzisiejszej Chodyńskiego, tu gdzie dziś restauracja "Pięterko", należał do Błażeja Wąsowicza. Był to parterowy, w pruski mur budowany domek z oknami na Toruńską i Poprzeczną, z wejściem od tej pierwszej. Parkan od Poprzecznej odgradzał posesję od stajni Greka Baranowskiego. Przy tej też ulicy stała oficyna z piwnicą i "kramnicą", albo inaczej lepszym straganem. Na podwórzu rosła śliwa i włoski orzech, a w kuchni mieszkał i pracował jakiś kotlarz.

      Dom położony bliżej bramy Toruńskiej, należący do handlarza wołów i świń, Sebastiana Góreckiego, przypominał raczej tradycyjne XIX-wieczne chłopskie chałupy. Był parterowy, drewniany i składał się z sieni, wielkiej izby i alkierza. Otaczał go częściowo brukowany dziedziniec z trzema drewnianymi stajniami. Lepiej prezentował się domek Michała Zbytniewskiego - piekarza, dodatkowo "palącego wódkę". Parterowy domek, zwrócony frontem ku wylotowi Grodzkiej, leżał widać w dobrym punkcie, bo graniczył z posesją rajcy Kazimierza Rysińskiego i "landzwójta" Mateusza Czemplewicza. Domek ten miał już "prawie piętro", bo jedna izba była "w dachu od przodu". W domu był "garniec murowny" i dwie dębowe kłody do zacieru, na podwórzu chlewik dla krów i rozwalony chlewik dla wieprzy. Ulica była wówczas gęsto zabudowana: w czasie lustracji w 1778 r. naliczono na niej tylko 7 pustych placów i to głównie na starościńskim gruncie, koło zamku. Osiem lat później wyliczono na niej 4 domy murowane, 32 drewniane i 3 puste, a w roku wielkiego pożaru, liczyła już 10 kamienic i 22 drewniane domy. Po pożarze ocalały tylko dwa domy i to uszkodzone. W czasach pruskich szybko się odbudowała. W okresie Księstwa Warszawskiego, w domu Mikłaszewskiej blisko Rynku, kwaterował sam generał Fiszer, towarzyszący księciu Poniatowskiemu podczas wizyty w mieście. W tym samym czasie zamieszkiwali ją dwaj patroni Trybunału - Antoni Bogdański i Franciszek Herra.

      W czasach Królestwa Polskiego ulica wyraźnie się ożywiła, a przyczynił się do tego rozwijający się od niedawna przemysł, lokalizowany na pobliskim Piskorzewiu i przedmieściu Toruńskim. Dudniły po niej koła ciężkich frachtowych wozów przewożących przez kilka lat (dopóki nie przerzucono mostu Trybunalskiego) sukno z fabryki Repphana do folusza w Alei i z powrotem. A kiedy w latach dwudziestych ubiegłego wieku zbudowano trakt warszawski, na ulicy od niego tak dotąd nazywanej, wzniesiono - istniejący do dziś w tym miejscu - "dom pocztowy".

       Kolejną zmianę przyniosło wybudowanie w sąsiedztwie Szkoły Wojewódzkiej. W 1821 r. reklamowali swój sklep "najmodniejszych towarów łokciowych i galanteryjnych" bracia Weise, a dwaj krawcy - A. Drozdowski i J. Popp szyli mundurki szkolne z repphanowskiego sukna.

       Posiadały tu wówczas swe domy rodziny: Pachali, Kretschmerów, Kowalewskich, Wieczerskich, Elblów, Rzewuskich, Rafałowiczów. Mieszkał tu także cukiernik Fryderyk Mentzel, ten sam, który wraz z Repphanem usiłował przeprowadzić w mieście niemiecki "pucz" tuż przed upadkiem powstania listopadowego.

Ze starych ogłoszeń wiemy, że pracował tu dentysta z Warszawy (tylko przejazdem) Julian Assur; mieszkał rejent Główczyński, a także rodowity Francuz - Józef Bertrandt, który prowadził stancje dla młodzieży z nauką francuskiego włącznie; praktykował Antoni Skirniewicz ("Med. Chir. Licentiant") - były lekarz wojskowy. Sprzedawał swe wyroby bawełniane kaliski fabrykant przybyły tu z Liberca w Czechach - Franciszek Krauze, a kupiec Rzewuski oferował świetną herbatę chińską, świece stołowe i "zawsze świeży kawior". Ten sam Rzewuski był "starszym kupiectwa" i przyjmował kandydatów na sprzedawców (co najmniej 14 lat i umiejętności czytania, pisania i rachowania). Usługi swe oferował fryzjer Bernhardt i majster murarski Fryderyk Otto; reklamowała się "Fabryka Piór i Magazyn Strojów Damskich" ("także pióra wojskowe") Eufrozyny Wichińskiej i Jan Leopold Wiese, który od 1828 r. prowadził handel wszelkich win. W 1834 r. w domu Macińskiego, otworzyła "szkołę wyższą płci żeńskiej" pani Maria Wohlemuth, przybyła z Piotrkowa.

      Przemysł reprezentowany był, obok wspomnianego już Krauzego, przez Filipa Schnerra, który w 1824 r. założył tu skład przędzy bawełnianej, rozprowadzanej do małych zakładów rękodzielniczych. Rok później przypominał już swym dłużnikom o terminie przypadających spłat za pobrany towar, a przy okazji niejako informował, że handluje też suknem zagranicznym. Miała też ulica wielu znanych księgarzy. W 1828 r. pani Borodziczowa sprowadziła prenumeratorom "Zbiór Pisarzów Polskich", "Themis Polską", "Rozrywki i Podróże Szirmy". W tym samym jednakże roku "zmuszona okolicznościami" wyjechała z Kalisza, wyprzedając swe zbiory i sprzęt księgarni. Puste miejsce zajął w 1841 r. H. Hirszel. Jego księgarnia oferowała "literaturę polską francuską, niemiecką, a także książki do nabożeństwa, duchowe, szkolne, historyczne, jeograficzne, statystyczne i prawnicze, słowniki, atlasy i mapy, pisma periodyczne". Przy księgarni znajdowała się czytelnia francuska i polska (500 tomów), skład materiałów piśmiennych, a właściciel otworzył też niebawem zakład litograficzny.

      Zakład Hirszla wypełnił inną jeszcze bolesną lukę, jaką właśnie miasto odczuwało. Otóż działający tu od końca lat dwudziestych księgarz i litograf Tomasz Jan Jänisch (pisany też jako Jaenisch lub wręcz z polska Janisz) ogłosił upadłość. Jänisch miał tu swój dom pod numerem 47 i bardzo znaną firmę, szczególnie zasłużoną w propagowaniu literatury w okresie powstania listopadowego. W jego zakładzie ukazał się pięknie wydany "Marsz wchodzących Kosynierów Gminy Mayków do Miasta Kalisza w dniu 8-go Grudnia 1830 r." ofiarowany "Walecznej Młodzi Polskiej Szkoły Podchorążych" z nutami na "Piano Forte", a także ozdobiony orłem narodowym kalendarz ścienny (egzemplarz w kaliskim muzeum). Jänisch opuścił miasto cichcem, jego księgarnię i zakład litograficzny zabezpieczono na poczet długów, a kuratorami majątku zostali: Antoni Glatz - "Mecenas Sądu Najwyższej Istancji" i Fryderyk Ehm - aptekarz z Kalisza, sąsiad z tej samej ulicy. Z listu gończego z 1843 r. wynika, że Jänisch poza długami, był również za "pobyt w pasie granicznym bez legitymacji" ścigany. Treść tego listu gończego wydaje się nam obecnie o tyle dziwna, że dotyczy w sumie błahej sprawy, tym bardziej, że poszukiwanym był, jakkolwiek byśmy na to patrzyli, były właściciel domu. Być może jednak carskim urzędnikom bardziej chodziło o to, że Jänisch mocno wypowiadał się za polską sprawę i mieli okazję do rewanżu.

      A w domu po zlicytowanym uciekinierze nowy właściciel Henryk Hurtig otworzył w 1846 r.... nową księgarnię. Hurtig sprzedawał tradycyjne artykuły - książki, materiały piśmienne nuty - ale prowadził też "Kantor Spedycyjny Gazet i Pism periodycznych" , oferując abonentom wszelkie pisma krajowe i zagraniczne "po cenie prenumeracyjnej". Wzorem innych księgarni, sprzedawał również herbatę, wodę mineralną, a także wyroby metalowe, a nawet fortepiany. Zakład i mieszkanie prywatne H. Hurtiga było miejscem ożywionych spotkań tutejszego świata literackiego i intelektualnego. Po śmierci Hurtiga w 1873 r., krótko i już nie z takim rozmachem, prowadził tu księgarnię Alfons Hurtig, ale po roku dom został sprzedany na licytacji. Nowy właściciel - Bloch zmienił całkowicie wnętrze, przerabiając byłą księgarnię na sklep i restaurację. Na piętrze zaś dobudował balkon. Nie pierwszą to zresztą księgarnię w Kaliszu spotkał taki los.

      Po tej samej stronie ulicy znajdowała się inna księgarnia prowadzona przez Grabowskich. Jej założycielem w 1856 r. był Jan Grabowski wywodzący się z kaliskich Greków. W 1873 r. przeszła na własność Michała Grabowskiego, a nieco później znana była pod firmą "Braci Grabowskich", aby w 1879 r. przejść na własność Katarzyny Grabowskiej. Księgarnia Grabowskich sporadycznie bywała też antykwariatem. Można tu było czasem kupić jakiś obraz, złote monety, pamiątkowe medale. Wróćmy jeszcze na chwilę do domu Janischa. Mieszkał w nim także magister farmacji Fryderyk Ehm, legitymujący się dyplomem Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Ożeniony z córką właściciela apteki panną Sachs, przejął po śmierci teścia w 1821 r. aptekę i prowadził ją szereg lat. W tym samym domu mieszkał także Józef Glotz oraz lekarz Adam Helbich. Ten ostatni zapisał się w pamięci kaliszan jako ten, który sprowadził do miasta Kazimierza Asnyka - ojca przyszłego poety. Helbichowie i Asnykowie, od lat zaprzyjaźnieni, mieszkali po sąsiedzku i w tym właśnie domu przyszedł na świat Adam Asnyk, co upamiętnia dzisiaj odpowiednia tablica. 0 poecie wiemy wiele, o ojcu zaś jedynie tyle, że chwytał się różnych zawodów. W 1837 r. był w Kaliszu "dystrybutorem tabacznym", któremu podlegało 10 "poddystrybutorów" Żydów z jednym Polakiem na okrasę.Po zmarłym w 1852 r. Fryderyku Ehmie aptekę z właścicielką przejął Emil Lesser. Po nim prowadził aptekę (kroniki milczą niestety na temat właścicielki) niejaki Kalusz, a w końcu ubiegłego wieku Olechowski. Ale kaliszanie nadal nazywali tę aptekę - "apteką Lessera".

       Syn starego aptekarza Ehma - Władysław , na dachu domu poustawiał różne przyrządy meteorologiczne, dzięki którym prognozował pogodę na następny dzień. Wyniki swych obserwacji podawał do publicznej wiadomości w witrynie pobliskiego zakładu zegarmistrzowskiego - Fuldego.

       Zakład Fuldego stał się bohaterem wydarzenia, które wstrząsnęło ulicą i prawie całym miastem. Oto w r. 1869 dokonano tu wielkiej kradzieży - łupem włamywaczy, zatrzymanych aż w Hamburgu, padło 108 zegarków, 4 tuziny złotych kluczyków, 50 rubli gotówki i różne inne precjoza na łączną sumę 4 tysięcy rubli.

       Druga apteka na Warszawskiej, leżąca bliżej dzisiejszego placu Kilińskiego, miała również starą metrykę. Założył ją w 1820 r. Walenty Langowski i prowadził do 1861 r., kiedy to, sam już zbyt stary, wydzierżawił zakład Stanisławowi Thuguttowi. Po roku Thugutt wyjechał do Warszawy, a stary Langowski sprzedał ją A. Rzączyńskiemu, który w latach siedemdziesiątych zasłynął w mieście z wyrobu wody sodowej i wód mineralnych sprzedawanych w parku, w cukierni Gesnera. Potem aptekę tę kupił Feliks Prusinowski.

      W drugiej połowie XIX w. ulica nabierała coraz bardziej wielkomiejskiego szyku. W 1871 r. rozebrano na niej ostatni parterowy w pruski mur budowany domek, liczący około stu lat, ongiś własność piekarza Faltza, a w chwili sprzedaży szewca Wiesiołowskiego. Domek kupiła Henrietta Kohn po to, aby go rozebrać i na jego miejscu postawić przyzwoitą kamienicę. Bardzo znany był inny dom Kohnów, na rogu Poprzeczno-Warszawskiej, od strony placu św. Józefa. W 1872 r. przeniósł tu z rynku znany handel win Zygmunt Wartski, urządzając na parterze piękną restaurację - winiarnię. Tu działała też Pralnia Wiedeńska Heleny Filipowskiej, która ogłaszała, że "żadnych wcale chemicznych środków nie zna i nie używa, lecz używa rąk doskonale wyuczonych", co oczywiście powodowało wzrost ceny usługi. Tu także była pracownia krawiecka Jana Alwingera, na pierwszym piętrze zaś przyjmował pacjentów doktor Franciszek Czajczyński. Pierwszy na stałe osiadły w mieście dentysta - Bronisław Dreżewski mieszkał i przyjmował w domu Ehma.

         Nadal upodobali sobie ulicę księgarze. Na krótko, około 1880 r., chyba po wycofaniu się ze spółki z Lubelskirn, miał tu księgarnię znany nam z ulicy Wrocławskiej Jakub Fingerhuth. Pod numerem 64, w siódmym dziesięcioleciu miał księgarnię Napoleon Wartski wielce dla miasta zasłużony, bowiem on to własnym nakładem wydał znakomite calisiana - Dawne ustawy m. Kalisza. Dzieje kościoła i klasztoru OO. Reformatów Adama Chodyńskiego. Trochę później przeniósł na Warszawską swą drukarnię, litografię i księgarnię znany kaliski społecznik Bronisław Szczepankiewicz. Ten założyciel i prezes Towarzystwa Muzycznego, inicjator i opiekun Szkoły Handlowej, w czasie walk o polską szkołę organizator sprzedaży polskich podręczników, również w swej księgarni nie tylko książką handlował. Szczepankiewicz przejął pozostałości po księgarni Wartskiego, wzbogacił zbiór książek i ich asortyment, prowadził skład nut i materiałów piśmiennych, dewocjonalia, przedstawicielstwo Towarzystwa Ubezpieczeniowego "Rossija" i sprzedaż instrumentów muzycznych. W jego księgarni rozprowadzano też bilety na wszelkie przedstawienia amatorskie i bale dobroczynne, zaproszenia koncerty itp. Była to kolejna, nieformalna, placówka kulturalna w ówczesnym Kaliszu. W 1911 r. pan Bronisław, już w podeszłym wieku, przekazał księgarnię córce Felicji Lubinowskiej. Ta zasłużona księgarnia spłonęła sierpniu 1914 r. Warto tu jeszcze odnotować, że była ona znana z propagowania wszelkich nowinek technicznych, jak choćby reklamowanego w 1913 r. "największego, najnowszego wynalazku współczesnego - "KOK" Salonowego Kinematografu, działającego za pomocą samowyzwalającej się elektryczności", a także "Pathefonów" i "orkiestrjonów".

      Zawodowo muzyką zajmował się zamieszkały na Warszawskiej Feliks Krzyżanowski. Najpierw, w 1871 r., bezskutecznie usiłował prowadzić w domu, na wprost poczty, szkołę muzyczną, aż przeniósł się na Łazienną, gdzie również nie znalazł kandydatów. Dziesięć lat później pan Feliks wrócił na Warszawską i na rogu Kanonickiej, w domu gdzie Brachfeld miał znany sklep cementu, maszyn Singera i narzędzi rolniczych, na piętrze udzielał lekcji gry na fortepianie i prowadził stancję dla uczniów. Obok stancji Krzyżanowskiego działały jeszcze dwie szkoły: pensja pani Więckowskiej i męska szkoła przygotowawcza Idzikowskiego.

       W latach osiemdziesiątych rząd kupił stary klasycystyczny dom z kolumnami, zwany "Między Nogi", stanowiący wówczas własność Nergera. Dom rozebrano, a na jego miejsce pobudowano potężną cerkiew – sobór św. Piotra i Pawła. Stała ona na rozwidleniu między ówczesną Warszawską a placem św. Józefa, gdzie dziś Dom Towarowy. To sąsiedztwo nadawało ulicy, a przynajmniej jej części w pobliżu cerkwi, trochę niepolskiego charakteru, a o to przecież rządzącym w Priwislanskim Kraju chodziło.

      Obok cerkwi, w sklepie J. Lubelskiego można było kupić wszystko - od albumów fotograficznych, poprzez lampy i kandelabry, aż po "szkatułki samogrające z bębnami, dzwonkami i kastaniecikami". Ten sam sklep oferował także inne nowości: mydło w kartkach (tak, tak - w kartkach, a nie na kartki) i "talerzyk do trucia much". Kolejny, bo już trzeci na ulicy pan Wartski, o inicjałach J.M. prowadził skład towarów galanteryjnych, norymberskich i zabawek dziecinnych. W. Galanternik oferował kapelusze i filcowe bambosze, a Ludwik Porto buty najnowszych wiedeńskich fasonów.

       Był tu znany zakład zegarmistrzowski S. Neugebauera, później T. Bibersteina. Mimo szumnych reklam szybko zrobił plajtę skład towarów żelaznych i stołowych E. Berhemana, natomiast dobrze się miał skład wszelkich lamp Jana Małeckiego, być może dlatego, że właściciel lampy sprzedawał, naprawiał, ale także... wypożyczał odpłatnie na różne uroczystości publiczne i prywatne.

        Na Warszawskiej działały też aż trzy dzielne emancypantki: Franciszka Brudnicka, żona urzędnika Trybunału, prowadziła pralnię kapeluszy ryżowych i modnych ozdobnych piór; Maria Moniuszko - zakład obuwia damskiego; a nieznana z nazwiska pani Teodora B. ("na wprost poczty") prowadziła w 1896 r. jeden z pierwszych w mieście sklepów z rowerami i przyborami “welocypedowymi” .0d początku lat siedemdziesiątych na rogu Grodzkiej znajdowała się znana cukiernia Fibigierów, najpierw Karola, od 1882 r. jego brata Rudolfa. Cukiernia poza kawą i ciastkami posiadała też bilard i czytelnię czasopism. W niej to tradycyjnie zbierali się panowie, żeby pogawędzić o polityce, ale słynęła ona także z oświetlenia. Był to ponoć najlepiej oświetlony lokal w Kaliszu, a właściciel dziennie płacił po 2 ruble za gaz. W 1896 r. pan Rudolf sprowadził także pierwszy w mieście "Polifon", czyli rodzaj dzisiejszej grającej szafy. Zamiłowanie do muzyki chwalebne, ale ponieważ pan Rudolf był bratem Arnolda Fibigiera, tego od kaliskich fortepianów, może była to swoista forma rodzinnej konkurencji.

      Początek stulecia zaczynał się wielkimi wydarzeniami. Rok 1905 przyniósł wrzenie rewolucyjne i narodowe. To z Grodzkiej ruszył pochód strajkujących gimnazjalistów. Tędy też, po przyłączeniu się dziewcząt ze szkoły z dzisiejszego placu Kilińskiego, przewędrował tłum młodych demonstrantów przez Rynek, Wrocławską do Nowoogrodowskiej (dziś Kościuszki). Próby rozbicia pochodu w tej fazie nie dały rezultatu. Dopiero powracający na Warszawską coraz większy i bardziej rozgorączkowany tłum dopadli od strony cerkwi osławieni dragoni aleksandryjskiego pułku. Płazowany szablami i roztrącany bez pardonu rosłymi dragońskimi końmi pochód młodzieży szkolnej został rozpędzony.

      W tym burzliwym roku stała się Warszawska swoistym centrum życia narodowego. W sklepie ,,Bonbons de Varsovie'' przyjmowano zapisy do Narodowego Związku Kobiet, a w domu Lesserowej w 1906 r. mieściła się redakcja i administracja "Kaliszanina" - organu narodowego Ziemi Kaliskiej, wydawanego przez Stanisława Bibińskiego.

      Cztery lata później wydarzenie na Warszawskiej - innego już formatu i charakteru - zbulwersowało miasto. W lombardzie Czarnożyła i Płockiego dokonano kradzieży w najlepszym stylu. Sprawcy wyłamali ścianę w pierwszym pomieszczeniu, fachowo wybili dziurę do drugiego, “zoperowali” zamek pomieszczenia ze skarbcem, przecięli palnikami kasę ogniotrwałą, aby zdobyć... 30 rubli! Ale w lombardzie były przecież "fanty" - przedmioty zastawiane pod pożyczaną gotówkę. Ich kradzież przyniosła złodziejom ponad 10 tysięcy rubli. Władze, mając niewielkie zaufanie do właścicieli lombardu, prawie natychmiast ich aresztowały, podejrzewając o sfingowanie kradzieży. Urząd policmajstra oblegały tłumy żądające wypłacenia sum równoważnych z przepadłymi w lombardzie przedmiotami zastawnymi. Śledztwo uwolniło właścicieli od podejrzeń. Uwolnieni zaś właściciele wyznaczyli tysiąc rubli nagrody za wskazanie sprawców kradzieży i dodatkowe dwa tysiące za odzyskanie skradzionych "fantów". Nie wiemy, jakie były dalsze losy tej sprawy. Lombard został jednak definitywnie zamknięty.

       Po tragicznym zbombardowaniu i spaleniu miasta w 1914 r. na ulicy Warszawskiej pozostały tylko dwa domy - na rogu Grodzkiej i po drugiej stronie ulicy, na wprost poczty. Według przekazów świadków tamtych wydarzeń, dom ten stanowił własność Niemca, którego syn służył w armii pruskiej. Byłby to więc nieodparty dowód, iż miasto zostało zniszczone planowo i celowo.

      Po odbudowie ulica zachowała swój handlowy charakter. W 1923 r. pojawił się tu pierwszy w mieście "chrześcijański" skład gotowych ubrań "T. Dzierżawski i S-ka". Tradycje cukiernicze Fibigierów podtrzymywała firma “Szaube i Kozłowski”, szyku zadawala świetna firma kuśnierska Wiktora Bussoniego, przybyła restauracja “0bywatelska” (“restauracja-kawiarnia-dancing!”), a “Damski Raj” M. Kleina zapewniał wszelkie stroje na bale i maskarady. Z poważnych instytucji wymieńmy jeszcze: Biuro Melioracyjno - Pomiarowe i Budowlane “W. Łada i S-ka”, a także pierwszą siedzibę Kasy Chorych założoną w 1923 r. 0d tamtego czasu niewiele się tu zmieniło, choć z dawnej gwarnej, pełnej ruchu i urozmaicenia, handlowej ulicy pozostało jedynie wspomnienie. Nawet wybudowanie w latach pięćdziesiątych na miejscu spalonej podczas pierwszej wojny światowej cerkwi, Domu Towarowego nie wprowadziło jakiegoś ożywczego ducha. Brak na niej przede wszystkim tego, czym zasłynęła w zeszłym stuleciu - księgarni. Nie zdołały utrzymać dawnej atmosferami co rusz przerabiane sklepy, ani “wesołość” płynąca z “Pięterka”, ani nawet główna poczta - budynek świeżo odnowiony i unowocześniony. Nie słychać na niej już odbijającego się o mury budynków stukotu końskich podkówek, bo i ruch kołowy na niej wstrzymano. Tylko gdzieś tam, wśród kominów, jak dalekie echo powraca melodia trąbki pocztyliona.