![]() |
![]() |
VIII. Z ŻYCIA OBOZOWEGO | |
Szpital znajdował się na
parterze budynku Komendantury niemieckiej. Naczelnym
lekarzem był lekarz niemiecki, który stosował metodę
ks. Kneipa w leczeniu chorób, które charakteryzowały
się wysoką temperaturą, a głównie w przeziębieniach.
Odbywało się to w ten sposób, że pacjenta raczono
bardzo ciepłą, niemal gorącą kąpielą przez około
10 minut, a potem wyciągano go z wanny i w tej chwili
pacjent nieoczekiwanie dla siebie był polewany przez
sanitariusza lodowatą wodą. Można sobie wyobrazić
efekty takiej metody balneologicznej. Pacjent następnie
zostaje okryty prześcieradłem i kocem i położony do
łóżka. Po takim zabiegu gorączka opadała po 2-3
dniach. Polski personel składał się z dr
Bronikowskiego z Łodzi, znanego przed wojną
laryngologa, dr Lenarta z Warszawy, dr Wysockiego (nie
wiem skąd pochodził) i dr Dąbrowskiego z Poznania,
syna znanego profesora uniwersytetu, historyka kultury.
Do pomocy był brat dr Dąbrowskiego, prawnik, i polscy
sanitariusze. Był również lekarz dentysta, ale
nazwiska nie pamiętam. Działalność personelu lekarskiego była
szczególnie użyteczna w wypadku przeziębienia kpt.
Mamunowa i zabiegów dokonywanych dla wykazania stanu
chorobowego lek. wet. Nestorowicza, które uniemożliwiały
wysłanie go do Warszawy na rozprawę sądową. Pomoc lekarska byłaby skuteczniejsza, gdyby
lekarze dysponowali odpowiednimi lekami, w odpowiedniej
ilości w stosunku do liczby jeńców. No, ale to była
polityka hitlerowców - nie trzeba martwić się o
zdrowie jeńców, jeśli się chce zniszczyć naród
polski, a głównie inteligencję. < powrót > |
|
|
|
Na początku niewoli, gdy
strychy bloków A,B,C były puste nabożni znaleźli tam
odpowiednie miejsce do przemyśleń religijnych i
modlitwy. Nazywano ich derwiszami , a prześmiewcy
pokpiwali, że gdyby na wojnie tak wytrwale i długo
utrzymywali pozycję w obliczu nieprzyjaciela to być
może losy wojny potoczyłyby się inaczej. Kaplica powstała w końcu 1940r. z inicjatywy
oficerów inżynierów a głównie artysty rzeźbiarza
por. Zbigniewa Siemaszko. Kaplica została urządzona w
bloku C w piwnicy w prawym skrzydle. Niemcy zgodzili się
na wyznaczenie jednego pokoju piwnicznego. Do 1941 roku
nabożeństwa niedzielne odbywały się w hali oszklonej.
Nabożeństwa celebrował ksiądz niemiecki. Po klęsce
Francji nastąpiło nasilenie komasacji obozów
jenieckich i w związku z tym do Murnau przybyli nie
tylko jeńcy z obozu w Eichstadt i Konigstein, ale i
innych. Wraz z nimi przywieziono około 40 księży
katolickich i duchownych innych wyznań, którzy pod
koniec 1941 roku zostali wywiezieni razem z kilkunastoma
lekarzami polskimi do obozów jenieckich rosyjskich,
gdzie podobno panował tyfus i inne choroby zakaźne. Mówiono,
że wszyscy księża zginęli w tych obozach. Pozostało
w Murnau 4 lekarzy i ks. Tadeusz Kirschke. Ksiądz Kirschke pochodził z Poznania, gdzie
skończył szkołę średnią i seminarium duchowne.
Potem skierowano go do Belgii i Francji, by wśród Polaków-górników
pełnił funkcję duszpasterza. W 1939r wstąpił do
wojska francuskiego razem z Polakami, by być z nimi i
dalej pracować zgodnie ze swym powołaniem. W 1940r. po
klęsce Francji dostał się do niewoli niemieckiej i
wreszcie do Murnau. Tu za zgodą gen. Rómmla i Niemców
objął funkcję duszpasterza w obozie. Od 1941r. z chwilą zorganizowania kaplicy w
bloku C ks. Tadeusz zamieszkał obok kaplicy mając do
swej dyspozycji mały pokoik piwniczny. W związku z tym
mógł wydatnie pomagać w przechowywaniu swego kolegi
gimnazjalnego lek. wet. Nestorowicza. Odtąd kaplica była
czynna i otwarta od 6.00 rano do capstrzyka o godz. 20.00. Stałym ministrantem był jeden z podporuczników.
Msza święta była odprawiana codzienne. Tu też odbywały
się modlitwy i nauki uzupełniające z tymi, którzy tak
jak ja, brali ślub per procura w Polsce. Ślubów
per procura było w Murnau ponad 40 i załatwiał
je oficer, przedwojenny rejent za pośrednictwem
komendantury potwierdzającej, że dany oficer przebywający
w obozie upoważnia tego a tego do reprezentowania go na
ceremonii w kraju. Mój ślub odbył się w Warszawie w
kościele Matki Boskiej Zwycięskiej na Kamionku, na
Pradze, 4 stycznia 1942r. Ksiądz Tadeusz był z nami do końca wojny.
Spotkałem go potem we Włoszech w 1945r, w Ankonie.
Potem przez wiele lat słuchałem jego pogadanek
religijnych w radiu Wolna Europa. < powrót > |
![]() Wnętrze kaplicy obozowej wg proj. Siemaszko. |
![]() Detal |
|
Wiadomo było , że w obozie
znajduje się radio. Zakonspirowane, dobrze ukryte i
nastawione na stację BBC, by odbierać najświeższe
wiadomości wojenne. W bloku A np. radio było wmurowane
w ścianę, z tym, że końcówki przewodów były ledwo
widoczne. Do tych przewodów przytykano końcówki słuchawki
i w ten sposób słuchano komunikatów wojennych. W
okresie nasłuchów odbierający byli ubezpieczani
przed niemiecką kontrolą. Po wojnie mówiono, że w obozie były trzy
radioodbiorniki. Odbiorniki te były w częściach dostarczone
do obozu przez obywateli niemieckich naszym żołnierzom
pracującym na zewnątrz obozu u gospodarzy niemieckich
a montowane przez naszych specjalistów. Na podstawie nasłuchów radiowych ,
przeczytanych gazet i książek oraz wiadomości od
niektórych pilnujących nas Niemców, w każdym niemal
bloku był opracowywany biutetyn wojenny, który
rozkolportowywano w całym obozie. < powrót > |
|
W obozie w bloku E spaliśmy na
pryczach trzypiętrowych łączonych w poczwórne
zestawy, tak że na jednym poziomie spały cztery osoby.
Na trzecim, najwyższym piętrze najwyżej 1 metr od
sufitu, w samym narożniku północnym, spał ppor. Józef
Niedźwiadek, por. Józef Łukaszewicz kaliszanin z 1
pułku strzelców konnych z Warszawy (tzw. pułk
pogrzebowy, bo laweta tego pułku służyła do przewożenia
na cmentarz zmarłych osobistości, którym przed wojną
urządzano pogrzeb państwowy), por. Czesław Sulej i
ja. Obecnie Cz. Sulej i J. Łukaszewicz mieszkają w
Warszawie. Podporucznik Niedźwiadek -
wspaniały kolega, dobry i szlachetny człowiek -
pochodził z Krakowa. Wiem, że brał udział w kółku
socjalizującym na terenie obozu. Jego zapatrywania
lewicowe były bardzo wyraźne toteż, gdy z grupą żołnierzy
AK po upadku powstania przybył do obozu major Łatyszonok,
oficer radziecki w oddziałach gen. Berlinga, dowódca
oddziału Ludowego Wojska Polskiego, jedynego jakiemu
dane było przeprawić się przez Wisłę do walczącej
Warszawy na pomoc powstańcom, nikogo nie zdziwiło, że
por. Niedźwiadek bardzo się do niego zbliżył. Stale
widziano ich razem - Łatyszonka i Niedźwiadka. Mówił
mi on wtedy, że jego marzeniem jest zamieszkać w Związku
Radzieckim i poznać prawdziwe życie w Sowieckim raju.
Rozstaliśmy się, gdy ja zostałem wyznaczony do wyjazdu
do II Korpusu we Włoszech, a on został w Niemczech i
wkrótce potem wrócił transportem do kraju. W roku 1948 w Kaliszu odbył się
Zjazd księży, byłych więźniów obozu
koncentracyjnego w Dachau pielgrzymujących do Św. Józefa
kaliskiego, którego opiece polecali się będąc w
obozie. Wtedy też postanowili, że jeśli przeżyją , będą
co rok dziękować Św. Józefowi za ocalenie. Od 1948
zjazdy księży i wspólna modlitwa odbywa się bodaj co
pięć lat. Otóż w tym pierwszym zjeździe brał udział
stryj mojej żony, ks. Zenon Nazdrowicz, a także brat
por. Niedźwiadka, który był przełożonym klasztoru
Ojców Kamedułów koło Konina. Zaprosiliśmy ich i
kilku innych księży na obiad. Wtedy dopiero dowiedziałem
się o losach Józefa Niedźwiadka. Jego brat opowiedział,
że Józef, jako inżynier budujący drogi został
zatrudniony w Nowym Targu i budował czy remontował szosę
Nowy Targ - Wadowice. Jako kierownik budowy tej drogi miał
ponoć wygłosić jakiś wykład polityczny na temat ZSRR
i zrobił to na podstawie swoich wiadomości nabytych od
mjr Łatyszonka. Nie wiem co tam powiedział, dość, że
został aresztowany i po przejściu kilkumiesięcznej
edukacji pod kierunkiem rodzimego Urzędu Bezpieczeństwa
został wyleczony z marksizmu-leninizmu i porzucił
marzenie o wyjeździe do Związku Radzieckiego. Przeniósł
się do Krakowa, gdzie go odwiedziłem w roku 1981. Nie
chciał jednak mówić o swoich przeżyciach. Umarł
chyba w 1982r. Major Czajka w obozie chciał
pełnić rolę terapeuty podnoszącego na duchu jeńców
cierpiących na depresję. Chciał zaszczepić im wiarę,
że wojna będzie wygrana, bo wszystkie przepowiednie
zapewniają pogrom Niemców. Te przepowiednie to tęgoborska,
a szczególnie Nostradamusa, którą mjr Czajka czytał w
języku francuskim i tłumaczył całe fragmenty. Często
był zapraszany przez grupy oficerów i częstowany kawą
Nestle'a. Wolność przyszła, tylko, że u Nostradamusa
nie było napisane co z nami zrobi Wielki Brat. Major
Czajka umarł w 1946r we Włoszech. Porucznik "Dyzio" (prawdziwego
nazwiska nie pamiętam) udawał od początku do końca
niewoli trochę pomylonego. Chodził, jak bocian unosząc
kończyny dolne, kurtkę mundurową nosił wywróconą na
lewą stronę, przy czym podszewka lśniła czystością.
Drewniaki miał wyczyszczone na wysoki połysk, furażerka
obszyta kolorowymi guziczkami (ciekawe skąd je wziął?)
Cichy, małomówny, skromny, ale i dowcipny. Pamiętam
kilka historyjek o Dyziu. Raz idąc po apelu koło bloku C tj. bloku majorów
i pułkowników, zaczepił go jakiś pułkownik mówiąc:
No, panie Dyziu, widzę, że tylko my dwaj mamy
wypucowane buty, na to Dyzio stukając się w czoło:
To co, pan pułkownik też masz tu ? Dyzio chodził codziennie z manierką po obiad
do kuchni, gdzie nasi żołnierze pracowali i zawsze
dawali mu podwójne porcje ziemniaków i tzw. zupy. Kiedyś
- a mieszkał na parterze w bloku A razem z inwalidami -
kolega, który miał pryczę nad nim otrzymał paczkę
papierosową, bodajże 500 sztuk. Oficer ten otworzył
paczkę, po czym poczęstował wszystkich mieszkających
w tym pokoju. Po wypaleniu papierosa Dyzio zwrócił się
do niego o następnego. Ten, oburzony odmówił. Na to
Dyzio podszedł do swojej szafki, wyjął pasek do
ostrzenia brzytwy, wrócił do pryczy, zawiesił pasek na
gwoździu i patrząc przenikliwie na tego kolegę zaczął
ostrzyć brzytwę. Właściciel papierosów początkowo
nie reagował, ale po paru minutach wstał, podszedł do
szafki, wziął garść papierosów i zwracając się do
Dyzia powiedział: Masz Pan panie Dyzio, tylko przestań
z tą brzytwą. Bał się, bo czuł, że różnie może
być z tym pomylonym. Porucznik Dyzio został wysłany do niemieckiego
szpitala we Freisingu, by go tam zbadano. Okazało się,
że wspaniale mówił po niemiecku i francusku, dogadał
się z lekarzami i wrócił z orzeczeniem, że jest
psychicznie zdrowy. Otoczenie jednak miało wątpliwości,
aż do końca niewoli. Po powrocie do kraju Dyzio został
zatrudniony jako architekt w Biurze Odbudowy Stolicy. Dziwne dzieje żywota por.
Wrzeszczyńskiego skończyły się tragicznie. Oto lekarz
weterynarii z Węgorzewa służył w wojsku niemieckim
podczas I Wojny Światowej. Los chciał, że walczył pod
Verdun i jako jeden z sześciu żołnierzy niemieckich
przyczynił się do zdobycia słynnego fortu Daumont
bronionego przez Francuzów. Czyn ten był uznany w
Niemczech do tego stopnia, że dzieci szkół
powszechnych uczyły się na pamięć nazwisk wszystkich
tych bohaterów, w tym i Wrzeszczyńskiego. Wrzeszczyński znalazł się w niewoli
niemieckiej. Początkowo dowództwo niemieckie
zaproponowało mu zapisanie się na Volkslistę i
stanowisko starszego bloku B. Na próżno - Wrzeszczyński
stanowczo odmówił. W 1944r. pod koniec wojny, podczas
nalotu alianckiego, Wrzeszczyński przyglądał się
samolotom przez szybę pokoju, w którym mieszkał z
kolegami i został zastrzelony przez wachmana z wieży
strażniczej. Taki był los jednego z niemieckich
bohaterów I Wojny Światowej. W tym samym dniu o tej samej
porze, w bloku C ppłk Marks również został
zastrzelony przez tegoż Niemca, który widząc sylwetkę
pułkownika chodzącego korytarzem podczas nalotu i zbliżającego
się do okna kończącego ten korytarz od strony wieży
wartowniczej, wziął go na cel. Dziwny los po czterech i
pół latach niewoli. W obozie uprawiano właściwie
jedną konkurencję tj. marszo-spacer. Inne dziedziny były
uprawiane w latach 1942-43 kiedy to sytuacja żywnościowa
w obozie pozwalała niektórym młodszym jeńcom na ćwiczenia
gimnastyczne w oszklonej hali i grę w siatkówkę. W
1943 roku po wybudowaniu przez Niemców basenu przeciwpożarowego
o wymiarach 10 m na 10 m i głębokości 4 m, niektórzy
uprawiali kąpiel i skoki do wody. W związku z basenem złośliwi ironiści określili
, że jest to zaplanowany przez Niemców wspólny grób,
a znany po wojnie sprawozdawca radia i TV Witold
Dobrowolski określił, że Niemcy mogą na wzór
sowiecki skatynizować obóz. Smutno mi Boże, Tak parafrazowaliśmy "Hymn" Słowackiego.
Nie udała się organizacyjnie komasacja małych obozów
w 1940 roku w jeden duży tj. oflag VIIA. Wraz z jeńcami
sprowadzili Niemcy 3-piętrowe drewniane prycze a wraz z
nimi pluskwy. Wkrótce ta plaga rozmnożyła się i dała
w skórę mieszkańcom garaży. Najgorzej byli narażeni
na ich żarłoczność ci, którzy spali na najwyższych
piętrach prycz. Stąd postanowienie przez władze
obozowe niemieckie odpluskwiania, które odbywało
się w porze letniej każdego roku. Polegało ono na
opróżnieniu garaży z wszelkiego sprzętu na zewnątrz
i generalnym ich czyszczeniu tj. polewaniu jakąś śmierdzącą
cieczą dostarczoną przez Niemców i opalaniu każdej
pryczy żagwią. Pod wieczór wszystko wracało na
poprzednie miejsca, ale w nocy pluskwy choć w
mniejszej ilości i tak się ukazywały. W 1943r. Niemcy zamknęli łaźnię.
Aby ich zmusić do otworzenia jej i zażywania kąpieli
raz w tygodniu, któryś z oficerów wymyślił następujący
sposób. Przez żołnierzy polskich z kompanii
gospodarczej , którzy wychodzili na zewnątrz na
roboty poprosił aby "zakupić" od miejscowej
ludności kilka wszy za papierosy amerykańskie. Wkrótce
przedstawiciele któregoś z garaży (nie pamiętam którego)
zjawili się w Komendzie Niemieckiej z pudełkiem od zapałek
w którym były wszy, wyjaśniając, że jest to ich
meldunek o możliwie grożącym niebezpieczeństwie tyfusu,
prosząc jednocześnie o przedsięwzięcie środków
zabezpieczających. Skutek był natychmiastowy.
Uruchomiono łaźnie i odwszawianie. Odtąd cotygodniowe
kąpiele odbywały się regularnie. Godnym podkreślenia jest fakt,
że w obozie nie zanotowane żadnego przypadku
homoseksualizmu. < powrót > |
|
Po wyzwoleniu obozu przyjeżdżały
często różne wizytacje. Ksiądz biskup Gawlina polecił
przebywającym w Murnau księżom z obozu w Dachau, aby
pozostali za granicą do czasu uregulowania stosunków z
komunistami w Polsce. Ten zakaz nie dotyczył zakonników,
którzy podlegali władzom poszczególnych zakonów, a te
z reguły żądały ich szybkiego powrotu do kraju. Przyjazd gen. Andersa wiązał
się z rekrutacją 600 - 700 oficerów młodszych - do
kapitana włącznie - do II Korpusu. Dla starszych nie było
wolnych funkcji mimo, że gen. Anders zaczął tworzyć
elementy III Korpusu w Afryce (Egipt). Starsi oficerowie
byli wzywani indywidualnie w ilości potrzebnej dla uzupełnienie
kadr II Korpusu i dla tworzenia III Korpusu. Spotkanie
jego z gen. Rómmlem było chłodne. Przyjazd gen. Kazimierza
Schally, ówczesnego przedstawiciela ambasady polskiej w
Paryżu (przy rządzie londyńskim) związany był znów
z omówieniem sytuacji politycznej i wojskowej z chwilą
wyjazdu Mikołajczyka do Moskwy i dołączenia do Rządu
Lubelskiego. Przyjechał też teatr II
Korpusu z Jadwigą Andrzejewską, Kazimierzem Krukowskim
- Lopkiem, Jarossym i Reną Bogdańską na czele. Wkrótce nastąpiły wyjazdy
transportów do Włoch, zgodnie z poleceniem gen. Andersa.
Brałem udział w ustalaniu list imiennych razem z mjr.
Bydlińskim, mjr. Ombachem i kpt. Burchardem. Wyjechaliśmy
przez Insbruck do Porto San Giorgio we Włoszech. Tam
przydzielono nas według poszczególnych broni. Mnie
przydzielono do 16 Pomorskiej Brygady Piechoty przy 2
Warszawskiej Dywizji Pancernej. Początkowo wysłano mnie
na kurs samochodowy, potem do Ośrodka Szkoleniowego w
Camerino Castello di Lanciano, a następnie do sztabu
operacyjnego II Korpusu w Ankonie. < powrót > |
|
< Strona główna > < Droga do Murnau >
< Muster
lager oflag VII A w Murnau >
< Generałowie
i Komendantura > |